Przegląd tematu
Autor Wiadomość
maka
PostWysłany: Nie 0:59, 14 Gru 2008    Temat postu:

Raaaaany, ale Ty długie wstępy robisz przed TYM ;D Ale za miesiąc powinno wreszcie do tego dojść ;p
karolka
PostWysłany: Śro 14:12, 10 Gru 2008    Temat postu:

7. Zdarzenia nieprzewidziane

Kiedy dochodziła 21:30 ja i Marat ubraliśmy i poszliśmy na imprezę do klubu. Kiedy wychodziliśmy połowa domowników już spała. Część na podłodze, część na kanapie, a pozostali sprzątali.
W dyskotece było bardzo przyjemnie. Marat nie pił bo miał jutro mecz ... ja wręcz przeciwnie. Jak już wcześniej mówiłam Marat świetnie poruszał się na parkiecie. Prawie do północy cały czas tańczyliśmy kiedy nagle poczułam ból w łydce. Marat to zauważył i zaproponował żebyśmy pojechali do hotelu ponieważ dyskoteka znajdowała się w Gdańsku - a do domku było troszkę daleko. Tylko jeden pokój był wolny ... Nie było sensu szukania następnego hotelu. W pokoju ukazało się łoże "małżeńskie". Ja od razu wypaliłam:
-Marat! Nie zbliżamy się do siebie przez całą noc - uśmiechnęłam się i poszłam szybko do łazienki.
-Nie ma sprawy - krzyknął, a na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Szczerze mówiąc chciałam to zrobić, ale pomyślałam że w Montrealu będzie bardziej romantycznie. Łydka nadal bolała. Zrobiłam okład, kiedy weszłam do pokoju Marat siedział oglądając telewizję.
Ten jego uśmieszek jakoś wcale mnie nie utwierdził w przekonaniu, że Marat posłucha mojego postulatu, ale jakoś nie bardzo mnie to interesowało. Wróciłam do łazienki. - "Jak do tej pory przecież właściwie, nie zrobił niczego, czego bym nie chciała. To cywilizowany człowiek."- Myślałam robiąc sobie prysznic... -"Qrde, po co ja tyle piłam."- miałam problemy z koncentracją i troszkę kręciło mi się w głowie przy gwałtowniejszych ruchach. Troszkę dziwiło mnie, że mój humorek jakiś taki oklapły, ale stwierdziłam, że humor zależny jest od towarzystwa.- "Widać Safin nie jest w stanie zastąpić moich przyjaciół. Z nimi to jest przynajmniej zabawnie i jakiś pożytek z wypicia, a tu kicha"- zaczęłam się głupkowato śmiać. Po kilku minutach zaczęła lecieć zimna woda. Na początku byłam wściekła, ale zauważyłam, że działa kojąco na moją łydkę no i przywróciła mi trochę mentalną równowagę. Po skończonym prysznicu wytarłam się w ręcznik ubrałam bieliznę (musiałam w niej niestety spać, bo nie pomyślałam o taszczeniu na dyskotekę dodatkowego ciucha), a na nią założyłam szorstki hotelowy szlafrok. Weszłam do pokoju, a Marat leżał na łóżku w pozycji horyzontalnej nadal gapiąc się w telewizor.
- Możesz się trochę ruszyć? Chce się położyć.- powiedziałam stając mu na wizji, co wymusiło jego reakcje.
- Jasne, jasne.- popatrzył na mnie badawczo- Ładny szlafroczek. - uśmiechnął się.- A co masz pod spodem? Na pewno coś znacznie ładniejszego.- próbował mnie trochę pozaczepiać, ale nie byłam w nastroju, zaczynała mnie boleć głowa i po 2 godzinach od ostatniego kieliszka zaczęłam odczuwać lekkiego kaca. Tak to jest z zimnym prysznicem. Niby stawia na nogi, ale przyspiesza kaca. No cóż...
- Oczywiście, że znacznie ładniejszego i na pewno nie takiego gryzącego, ale rusz się wreszcie.- Zdjęłam szlafrok
- Oooo, cud miód. Aż normalnie raj dla oczu- rzucił Marat kiedy jego oczom ukazała się moja czarna bielizna.
- No fajnie.- powiedziałam tylko zrezygnowanym głosem i wgramoliłam się do łóżka. Marat miał zamiar jeszcze oglądać telewizję, ściszył tylko na moją prośbę. Szybko zasnęłam bo byłam wykończona.
Po jakimś czasie obudziłam się przywalona ciężką ręką Marata.- "No pięknie"- pomyślałam.
- Wiesz co znaczy "nie zbliżać się"? - zapytałam głośno, żeby się obudził.
- O przepraszam- odpowiedział zaspanym głosem i odsunął się. Ja wstałam do toalety. Marat niby spał, ale czułam na sobie jego wzrok, nie chciało mi się jednak reagować. Wróciłam i położyłam się z powrotem. Po kilku minutach Marat przysunął się do mnie i objął mnie ręka. Nic nie powiedziałam, bo po pierwsze byłam przekonana, ze śpi i nie chciałam go juz budzić, a po drugie to w sumie mi się spodobało. Zasypiałam juz pomału... Z półsnu wyrwał mnie pocałunek. Marat zaczął powoli, delikatnie całować moje ramię.
- Marat przestań.- przecież go prosiłam, czy on nie może mnie chociaż raz posłuchać? Jakby to do niego nie docierało... Pomału przesuwał się w stronę moich piersi...- Marat! - krzyknęłam. - "Jezu co mam teraz zrobić?"- wcale nie było mi do śmiechu. Nie chciałam żeby stało się to w ten sposób, bo w sumie nie byłam pewna jak dużo będę pamiętać, a poza tym... Przecież nie wyraziłam na to zgody! Kiedy jego ręka zaczęła wędrować wzdłuż mojego ciała i wylądowała po wewnętrznej stronie uda, zadziałał mój mechanizm samoobronny. Uderzyłam go w twarz, po czym wydostałam się jakoś z łóżka. Marat chyba się opamiętał, bo zaczął mnie strasznie przepraszać, ale było już za późno...
- Ubierz się i wyjdź. - powiedziałam nie okazując ani cienia pozytywnego uczucia w stosunku do niego. Patrzyłam spokojnie ja się ubiera, po czym otworzyłam mu drzwi i czekałam aż wyjdzie. Nie protestował, nic nie mówił, nawet na mnie nie patrzył. Wyszedł ze spuszczoną głową, w drzwiach odwrócił się jeszcze:
- Zoja... Na prawdę przepraszam.... Nie wiem co....
- Żegnam- przerwałam mu i zamknęłam drzwi.
Kiedy się obudziłam nie wiedziałam gdzie jestem. Niby mały kac, ale nie dla mnie alkohol... Potem troszkę otrzeźwiałam i dopiero dotarło do mnie że w nocy wywaliłam Marata za drzwi. Wzięłam prysznic i wyszłam z hotelu. Wsiadłam w autobus i czym prędzej pojechałam do Sopotu - całą drogę się śmiałam. W domu zastałam wszystkich - szykowali się na turniej - to właśnie też sobie przypomniałam. Kaśka szybko podleciała pytając :
-Dziewczyno !! - krzyknęła - Gdzieś ty była !! Martwiliśmy się o ciebie. Mogłaś chociaż zadzwonić.
-Aaaaa.. Długo historia, nie potrzebnie się martwiliście, nic się nie stało - zrobiłam na gębie głupkowaty uśmiech i sama poszłam się przyszykować. Mój brat jak zwykle zaczął walić głupimi tekstami....cóż.....tak to jest jak ma się brata. Po drodze opowiedziałam całą historię Kasi, a potem poszłyśmy z dziewczynami kupić sobie coś do picia. Kiedy juz zajęliśmy miejsca spojrzałam na kort. Marat właśnie rozgrzewał się z przeciwnikiem. Cały czas siedziałam wpatrzona w niego, w pewnym momencie i on obejrzał się w moją stronę…i nasze spojrzenia spotkały się. Patrzył się na mnie i uśmiechnął się, ale to nie był zwykły uśmiech, a przynajmniej nie dla mnie. Miałam wrażenie jakby sobie ze mnie kpił, za to co działo się między nami poprzedniej nocy. Zrobiło mi się przykro, ale przede wszystkim byłam na niego zła. Ostentacyjnie wstałam i juz miałam iść, gdy Kaśka złapała mnie za rękę
- A Ty gdzie?? - zapytała
- Idę do domu - odpowiedziałam
- Dlaczego? - nie dawała za wygraną, jak zwykle
- Głowa mnie troszkę boli, wiesz pozostałość kaca - mrugnęłam do niej
-Coś mi się wydaje, że to nie wszystko.- ta dziewczyna nadaje się do wywiadu - Ale jak chcesz to idź, potrzebujesz towarzystwa?
- Jasne
- W takim razie, po drodze powiesz mi dokładnie o co chodzi
- Dobrze - nie było sensu z nią walczyć, gdybym się nie zgodziła, podniosła by raban i zaraz wszyscy "nasi" chcieliby wiedzieć dlaczego urywam się z meczu.
Kaśka szepnęła tylko coś do dziewczyn i wyszłyśmy z kortów. Zrobiłam to tak ostentacyjnie, aby Marat to zauważył. Mało nie straciłam równowagi, gdy kochana Kasieńka trąciła mnie w bok
- Marat gapi się na Ciebie, a oczy to ma jak spodki – doniosła.
- I dobrze - odparowałam - o to mi chodziło!
Kiedy wróciłyśmy do domu wypiłam sok pomidorowy, który kupiłam w drodze powrotnej. Pyszny nie był, ale poczułam się lepiej. Kaśka zrobiła kanapki i gadając o Maracie i Tomku posiliłyśmy się. Podczas rozmowy miałam wrażenie że ona mówi o Tomku w dziwny sposób, tak jakby był jej bliski. Kiedy tylko była o nim mowa uśmiechała się i cała promieniała.
-Kaśka, podoba Ci się Tomek?- zapytałam. Kasia uśmiechnęła się i krótko odpowiedziała
- Nooooo, a to widać?- zarumieniła się. To było do niej nie podobne, nigdy w mojej obecności Kaśka nie zrobiła się czerwona. Od tego momentu na temat Marata nie padło juz ani jedno słówko. Wszystko zaczęło kręcić się wokół Tomka i Kaśki.
Za 3 godzinki pozostali wrócili z meczu. Wszyscy zaczęli pytać jak się czuję i poinformowali mnie, że Marat z trudem wygrał, że był taki jakiś słaby. Mój brat dodał:- Tak jakby nocy nie przespał...- spojrzał na mnie niezbyt przyjaznym wzrokiem i usiadł na kanapie. Pozostali zaczęli się śmiać.
-Jeśli on cię skrzywdzi to zapamięta mnie do końca życia! Zojka nie pozwolę, żeby jakiś Marat zrobił ci coś złego- dokończył kochany braciszek.
Teraz nikt się już nie śmiał. Ja uśmiechnęłam się do niego, a pozostali zgodzili się z nim. Kochany. W takich momentach za nic nie oddałabym go nikomu.
Byłam zmęczona i zaczęła boleć mnie głowa. Wzięłam tabletkę i poszłam się zdrzemnąć. Po ok. 2 godzinkach Tomek obudził mnie i zapytał czy idę z nimi na pizze i piwo.
-Na pizze chętnie, ale alkoholu do ręki nie wezmę- Zaczęliśmy się śmiać.
-Tomek mam pytanie- Chciałam zapytać o Kaśke, ale stwierdziłam, że to zbyt ryzykowne- co Marat robił po meczu- dokończyłam tak żeby nie wzbudzić podejrzeń, chociaż pytanie nie było najmądrzejsze. Tomek popatrzył na mnie i zdziwiony i odpowiedzia
ł- Jak to co? To co zawsze, eh Zojka, Zojka, ten kac Cię dobije.
Kiedy Tomek wyszedł z pokoju, wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i poszliśmy wszyscy razem na pizze.
Kiedy połykałam kolejny kawałek pizzy, zauważyłam że ktoś się mi przygląda... To był Marat. siedział z jakimiś kolesiami, co jakiś czas na mnie spoglądał, odwracał się do nich, cos szepcząc, po czym wszyscy rechotali.
Nie wiedziałam co się dzieje, postanowiłam to zignorować.
- To co robimy wieczorem? - zapytałam
- może pójdziemy na jakąś imprezę - zaproponował Marek
- tak, tak - odpowiedziała Marzena - Tobie tylko jedno w głowie
- Ale co?? - mój braciszek jak zwykle nie rozumiał drobnych aluzji - powiedziałem coś nie tak?
- ależ oczywiście, że nie kochanie - Marzenka przekomarzała się z nim
Marek siedział zupełnie zdezorientowany, po czym zrobił taką śmieszna minkę, smutnego psiaka, że wszyscy wybuchnęliśmy gromkim śmiechem. co oczywiście wzbudziło zainteresowanie moich obserwatorów.
Kiedy Marat spojrzał w moją stronę, popatrzyłam na niego i uśmiechnęłam się tak samo drwiąco jak on podczas treningu przed meczem.
-Kochanie ja dla Ciebie nawet słonce przykryje własnym ciałem, żeby cię nie poparzyło- rzucił Marek, co wzbudziło jeszcze większy śmiech przy naszym stoliku. Cieszyło mnie to, ponieważ teraz to ja odpłacałam się Maratowi. Ja tez potrafię się śmiać, a on pewnie sądzi, że właśnie śmiejemy się z niego. Znowu na mnie spojrzał, ale na jego twarzy nie było nawet śladu po uśmiechu. "No to mamy wojnę" pomyślałam i zaczęłam się śmiać.
Wszyscy zaczęliśmy obgadywać mojego brata i śmiać się z niego, ale nie obrażając go, a ponieważ mój brat ma dosyć duże poczucie humoru, nie czuł się urażony, a nawet sam się śmiał.
W pewnym momencie Marat wstał. Zrobił to na tyle głośno, że cały nasz stolik zamilkł i wszyscy odwróciliśmy się w jego strone. Popatrzył się na nas, a w szczególności na mnie, tak jakbym mu matkę i ojca widelcem zabiła i wyszedł.
- Ej- zaczął mój braciszek - o co mu chodzi??
- Pewnie myśli, że to z niego sie śmiejemy - dodała Kasieńka
- Taaaa, jasne - wtrącił Tomeczek - Nie mamy innych tematów, jak tylko śmiać się z Marata Safina, który ledwo co wygrał swój dzisiejszy mecz.
- Co on sobie wyobraża - zaczęłam - że moje życie kręci się tylko wokół niego?! - od razu pożałowałam, że to powiedziałam. bo cały mój stolik przyglądał mi się badawczo
- A kręci się? - zapytał Mareczek
- Od jak dawna? - to Tomek
- W którą stronę? W lewo czy w prawo? - Kaśka jak zwykle potrafi rozładować sytuację.
nastała chwila ciszy, po czym wszyscy zaczęliśmy się szczerze śmiać.
- no dobra dzieciaki - powiedziała Marzena - kończmy tą pizzę i idziemy do domku przygotować się
- dzieciaki???? - oburzył się mój brat - ja nie jestem dzieckiem
- ale czasem się tak zachowujesz kochanie - Marzenka trafiła w 10!!
- przygotować?? a do czego - zapytał Krzyś
- no przeciez mamy iść dzisiaj na jakąś dyskotekę - odpowiedziała Marzena
- Ty?? na dyskotekę - zaczął od nowa Marek
- a dlaczego nie?? tez chcę się pobujać na parkiecie, poza tym muszę mieć na ciebie oko - uśmiechnęła się i pocałowała Marka
- To ustalone - zaczął Tomek - kończymy pizze, idziemy do domku, bo nasze damy potrzebują ok 4,5 godzin żeby się zrobić na bóstwo
- Och Ty...... jeden przebrzydły!!!! - powiedziałam i dałam Tomkowi kuksańca w bok
- A cio??? może tak nie jest - bronił sie
- Jest, jest – przytaknęłam
-No to zbieramy się- dodałam i wszyscy wstali i wyszli z pizzer. Wracając zauważyłam Marata otoczonego wianuszkiem dziewczyn i dającego im autografy, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.
Kiedy wróciliśmy do domu do prysznica ustawiła się kolejka. Ja byłam trzecia więc miałam troszkę wolnego czasu. Poświecilam go na telefon do mamy.
-Cześć mamusiu- zaczęłam.
-Czesc córeczko. Jak się czujesz? Jaką macie pogode? Mam nadzieje, ze uzywasz kremu do opalania, doskonale wiesz jakie teraz to słonce jest niebezpieczne. Takie poparzenie może być tragiczne w skutkach…- mama jak zwykle zaczela prawic kazanie.
-Wiem mamo wiem, mam krem nie bój się. Pogode mamy świetną, tylko tydzień było zimno i deszczowo.-odpowiedzialam.
-Tylko uważaj na siebie, pieniążki zawsze miej gdzieś skryte, nie trzymaj ich w kieszeniach nie noś całej sumy przy sobie… teraz jest tyle kradzieży.- mama ciągnęła dalej.
Chętnie posłuchałabym wiecej porad, ale wlasnie przyszla moja kolej na kąpiel. Nie ma co się dziwic, że tak szybko, przede mną przeciez był Tomek i Marek, a oni dosyć szybko wychodza z łazienki.
-Ok., mamusiu musze kończyć. Nie martw się o mnie, ja naprawdę sobie swietnie radze. Kocham Cie, papa i ucałuj tatę.
-Dobra córeczko, My tez Cie kochamy. Uwzaj na siebie!! Papa.- mama odłożyła słuchawke, a ja poszłam szybko do łazienki.
Stojąc pod prysznicem, myślałam nad tym co się ostatnio wydarzylo. O nocy z Maratem, o tym co zrobiłam, o tym co wydarzyło się na korcie i w pizzeri. Zaczełam się smiac, ale uśmiech szybko zamienił się w łzy. Było mi smutno. Czułam się usatysfakcjonowana tym co zrobiłam, ale to co zrobił Marat spowodowało atak płaczu. I nie chodziło mi o to co zrobił w hotelowym łóżku, ale o to co robił potem. Woda zmyła moje łzy, a ja pomalowałam się, żeby nie zauważyli, że jest coś nie tak. Muszę przyznać że makijaż na mojej opalonej buzi wyglądał cudownie. Spodobałam się sobie. Ubrałam swoje najładniejsze ale i jak najbardziej odważne ciuchy i pomyślałam:” Nie tylko Marat jest na tym świecie, inni faceci też są niczego sobie”. Chciałam mu udowodnić, że nie jest jedyny, bo szczerze powiedziawszy przeczuwałam, że go spotkamy. O 21 wszyscy byliśmy już gotowi do wyjścia.
Gdy szlismy bulwarem w stronę klubu podziwiałam nocny Sopot. palące się w ogródkach piwnych lampki i świece gdzieniegdzie... z tego zamyślenia wyrwał mnie Tomek
- Ej Zojka wróć na ziemie!! - krzyknał mi prosto do ucha
- Tomek - wrzasnęłam - nie krzycz mi do ucha, bo bebenki mi popekają, wariacie jeden!!!. zaczełam go dusic na żarty. zauwazyłam Kaskę. Patrzyła się na nas i była smutna. zostawiłam Tomeczka i cofnełam się do niej
- co jest słonko? - zapytałam - co się stało, chodzi o Tomka?
- nio.... nawet nie wiesz jak ja Ci zazdroszę, że Ty z nim tak swobodnie gadasz, ja też się staram, ale nie bardzo mi wychodzi, zdaję sobie sprawe, że to Ty mu sie podobasz, a nie ja i gdy jestem przy nim, mam się do niego odezwać to jest mi bardzo trudno rozmawiać z nim swobodnie - kaska jak zwykle wyrzucała z siebie potok słów.
- rozumiem Cię - próbowałam ja jakos pocieszyć
- nawet nie wiem co on o mnie mysli, jako o, no wiesz, dziewczynie, a nie kumpeli, czy coś czuje, czy mógłby cos do mnie poczuć... cholera jak ja czegos takiego nie lubię
Nagle moje problemy z Maratem odeszły w cień, najważnieszja stała się moja przyjaciólka
- może moge Ci jakoś pomóc - zapytałam
- mogłabys się go delikatnie podpytać co o mnie sądzi - szepneła Kasia
Pierwszy raz widziałam ja w takiej sytuacji. Zwykle to ja byłam oniesmielona w towarzystwie faceta który mi się podobał, ona grała za to pierwsze skrzypce, a tu nagle taka zmiana. widocznie naprawdę wzieło ja na Tomka.
Zbliżalismy się do klubu, słychać już było basy, które wirowały w uszach.
- Cos mi się zdaje, że dziś króluję tam techno discko i pop - powiedział Tomek i lekko sie skrzywił
- No trudno - odpowiedziała Marzena - nie bedziemy się przecież teraz wracać, idziemy i będziemy się dobrze bawić.
- racja - przytaknęłyśmy z Kaśką
Kiedy kupiliśmy wejściówki i weszliśmy do środka okazało się, że Tomek się nie mylił. Ale jak już wcześniej ustaliliśmy będziemy się świetnie bawić. Chociaż do dobrej zabawy nie potrzebowałam alkoholu, kupiłam sobie jedno piwko i sączyłam je sobie oglądając tańczących. Postanowiłam, że pójdę „obadać teren” czyli sprawdzić co i kogo ciekawego można tu zobaczyć. No i nie powiem przystojniaków nie brakowało. Za chwilkę wróciłam do Kaśki, która własnie piła kolejną whisky. Poszłyśmy tańczyć. Na parkiecie obie czułyśmy się jak ryby w wodzie. Za chwilkę dołączyli do nas Marek z Marzenką i Tomek. Początkowo Tomek chciał tańczyć ze mną, jedna ja powiedziałam mu że wolę bawić się sama. Przyłączył się wieć do Kaśki. Poprzyglądałam się im trochę i stwierdziłam, że świetnie razem wyglądają, a wspólny taniec wychodził im cudownie. W pewnej chwili poczułam czyjeś ręce na pasku od mojej spódniczki i oddech na szyji. Odwróciłam się i mile zaskoczyłam. Chłopak, którego wcześniej zauważyłam i stwierdziłam, że jest całkiem niezły, chciał ze mną zatańczyć.
-Cześć jestem Paweł- zaczął rozmowe nieznajomy.
-Hej, a ja Zosia, ale przyjaciele mówią do mnie Zoja.- odpowiedziała i uśmiechnęłam się.
-No więc jak się bawisz Zoju? Nie widziałem Cie tu wcześniej. Jesteś na wakacjach?- zapytał.
-Tak, przyjechałam do Sopotu ze znajomymi, a bawię się dosyć dobrze.
Zaczęliśmy tańczyć. On stanął za mną, ręce położył na moich biodrach zaczęliśmy się kołysać w rytm muzyki. Dobrze nam się razem tańczyło, no i musze przyznać że Paweł cudownie pachniał. Po kilku piosenkach zmęczeni poszliśmy do mojego stolika. Przedstawiłam go wszystkim. Sądziłam, że Tomek nie będzie zadowolony, ale on zajęty był rozmową z Kaśką, co zresztą bardzo mnie ucieszyło. Usiedliśmy obok Marzenki
-No więc jak podoba Ci się w Sopocie?- zapytał Paweł
-No musze przyznać, że to piękne miasto.-troszkę się podlizałam.
-A przyjechałas tu tylko na wakacje czy w jakimś konkretnym celu?- powiedział zaciekawiony Paweł.
-Przyjechałam tu głownie wypocząć a przy okazji na turniej IPO, lubię tenis.-odpowiedziałam.
-Ja wolę piłke nożną, jak większośc facetów, ale…- przerwał kiedy usłyszał swoją ulubioną piosenkę.- chodźmy tańczyć- dokończył, wziąl mnie za rękę i poszliśmy się bawić.
W połowie piosenki do Pawła zupełnie nieoczekiwanie podszedł Marat, odciągnął Pawła ode mnie:
-Hej koleś co robisz- powiedział zbulwersowany Paweł.
-Widzę, że nieźle bawisz się z moją dziewczyną- odpowiedział zdenerwowany Marat. Byłam wkurzona, ale miło było popatrzeć jak faceci się o mnie kłócą.
-Marat zostaw go!!- krzyknęłam. Ten popatrzył na mnie, puścił rękaw Pawła i dodał:- Jak chcesz…chyba rzeczywiście nie mam tu czego szukać.- Marat odwrócił się i wyszedł z klubu.
- Co się tu do cholery dzieje? Ten koleśna jakieś paranoje chyba. Choć malutka nie przejmuj się nim- powiedział Paweł i chciał dokończyć taniec, ale ja odmówiłam. Marat powiedział, że jestem jego dziewczyną, był o mnie zazdrosny. Nie mogłam tego tak zostawić, wybiegłam za nim z klubu.
Gdy przebiłam się przez tłum, przy wejściu i wybiegłam na promenadę Marata już nie było. "choera!!!" myślałam "dlaczego to spotkało właśnie mnie?? Ale z drugiej strony patrząc, to dowód, że mu na mnie zależy" uśmiechnęłam się do siebie.
Nie było sensu wrcać spowrotem do klubu, postanowiłam przejść się po plazy. Okrążyłam klub, zdjęłam szpilki (mam nadzieję, że nie pogniewacie się za te szpilki) i weszłam na plażę. Szłam w kierunku morza, gdy nagle dostrzegłam znajomą sylwetkę. To był Marat siedział na piasku i patrzył przed siebie. Podeszłam bliżej, nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
Nabrałam powietrza i odezwałam się
- wolne? - spytałam
podniósł głowę, spojrzał na mnie, jego oczy błyszczały, ale nie tak jak zwykle, jakos inaczej, nie potrafiłam poznać co czuje
- nie zarezerwowałem całej plaży - odezwał się po chwili
usiadłam sobie obok niego, przez dłuższą chwile milczeliśmy, ale czułam, że powinnam się odezwać.
- Marat - zaczełam, ale nagle poczułam jakby język stanął mi kołkiem w gardle, bo nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa
- Marat ja naprawdę nie chciałam. Jakoś samo tak wyszło. Po prostu samo z siebie. Nie wiem co mnie naszło, co chciałam udowodnić sobie, co pokazać. Tak po prostu, ja.....-w tym momencie Marat spojrzał na mnie i już nie wiedziałam co dalej mam robić, co mówic. To jego spojrzenie było jakby pełne żalu, nie wiem może też rozczarowania. Wiedziałam, że zaraz mogę wyjść na kompletną idiotkę, przecież to były same wymówki, próba obrony samej siebie. Z tych rozmyśleń wyrwał mnie Marat.
- Czyżby znowu mały odpływ- "A może jednak nie będzie tak źle"- pomyślałam.
- No, chyba na to wygląda, no więc Marat...- znowu mi przerwał, już nie patrzył się na mnie, tylko znów w morze.
- Powiedz mi Zoju o co u diabła ci chodzi, czemu z nim tańczyłaś? Co się stało po południu? Co ja do jasnej cholery (sorki za wyrażenie ) mam przez to rozumieć?- teraz juz wiedziałam, że ma do mnie żal, ale ja też miałam go do niego i nie pozwolę do licha, żeby na mnie krzyczał.
- Tak, a może ja się dowiem o co ci chodziło po południu, co dzieje się między nami- mówiąc to już nie siedziałam, tylko stałam- jak to wszystko się potoczy, co????
- No, na to ostatnie pytanie nie jestem wstanie ci odpowiedzieć, bo jak widzę ja dla ciebie nic nie znaczę!!!!- on tez wstał, kłóciliśmy się, naprawdę on na mnie krzyczał- Czyli ja ci nie wystarczam, wolisz innych? Tylko powiedz mi czemu? Chodzi o tą noc? Przecież cie przeprosiłem, powiedziałem, że głupio wyszło. Nie wiem co się ze mną wtedy działo, stało się. Tylko co jeszcze takiego zrobiłem? Może wolisz, żeby między nami wszystko się skończyło, jeśli tak proszę bardzo.- Marat po raz kolejny tego wieczoru odchodził, a ja w tym momencie nie wiedziałam co robić. Myślałam tylko, że on właśnie ze mną zerwał, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Stałam w miejscu i patrzyłam jak Marat się oddala. Jednak doszło w końcu do mnie, że muszę powalczyć. Zaczęłam biec za nim po piasku trzymając w rękach szpilki.
- Marat poczekaj!!!! Poczekaj, ja... -płakałam, nawet nie wiedziałam kiedy zaczęłam - Ja, naprawdę nie wiem co we mnie wstąpiło!! Chyba chciałam ci pokazać, że wcale nie jesteś jedyny i ja też potrafię się bawić bez ciebie. Że nie jesteś mi potrzebny do tego. Dzisiaj po południu, śmialiśmy się dlatego, że i ty z kolegami to robiłeś. Wtedy myslałam, że to ze mnie. - wyrzucałam przed Maratem wszystkie żale, szło mi to całkiem łatwo jak na okoliczności, ale było zdecydowanie łatwiej niż w innej sytuacji- Jeśli chodzi o tę noc, to na początku miałam do ciebie żal, a raczej byłam na ciebie zła, że mnie nie posłuchałeś. Ale, nie nie chodzi o tą noc. Ostatnie dni, a może i miesiące były dla mnie naprawdę zwariowane. Ten wyjazd do Paryża, poznanie ciebie. Teraz to, Sopot, turniej, znów ty. To chyba trochę za dużo jak dla mnie. Ale Marat zrozum nie, wiem może i źle zrobiłam. No, cóż każdy popełnia błędy.
- Poczekaj, zwolnij trochę, to też jest moja wina, nas obojga. Razem w tym jesteśmy i musimy sobie z tym poradzić jeśli chcemy być razem. Więc Zoju mi naprawdę na tobie zależy, od początku kiedy cię poznałem. Wydałaś mi się inna, specjalna dla mnie. Faktycznie ostatnie wydarzenia są trochę zwariowane. Co do tej nocy, to przepraszam. Ale zrozum, ty koło mnie, w łóżku. Fakt trochę mnie poniosło, jednak ty mi się cholernie podobasz i ja ciebie naprawdę pragnę. Mam nadzieję, że nie jesteś przez to jakoś specjalnie zła, przez to co się wtedy wydarzyło?
- W końcu moge coś powiedzieć. Nie zła nie jestem. Ale pogadajmy jak cywilizowani ludzie.- uspokoiłam sie trochę. Usiedliśmy na plazy na przeciwko siebie...- Może powiemy spokojnie o wszyskim co nas boli.
- No myslę, że to dobry pomysł.- odpowiedział Marat.
- No więc, jako że sprawę Paryża już sobie wyjaśniliśmy zacznę od tej nocy... To była dla mnie dziwna sytuacja. Poczułam się zagrożona. Trudno mi powiedziec, co czułam do ciebie w tamtym momencie i pózniej. Na początku żal i złość. Był też moment, w którym śmiałam się z całej sprawy... Paranoja. A potem potraktowałeś mnie z lekceważeniem.
- Ja? W którym momencie?- zapytał zdziwony.
- Pzred meczem, rzuciłeś mi taki szyderczy uśmiech...i potem w kanjpie...
- Momencik. To nie był szyderczy uśmeich, tylko raczej zdezorientowany. Nie weidziałem, czy wogóle mam prawo się do ciebie uśmiechnąc. Ale skoro tak go odebrałaś, to wiem dlaczego tak demonstracyjnie wyszłaś z kortu- uśmichnał się.- A w knajpie... Patrzyłem na ciebie, bo nie weidziałem, czy mogę coś zrobić, jak przeprosić. A śmiałem się, bo w końcu mówili o zabawnych rzeczach.
Wszystko powoli zaczynało się wyjasniać. Cieszyłam się, bo nie lubię niedomówień.
- No dobra to ja już ci wszystko powiedziałam, teraz twoja kolej.- Popatrzyłam na niego i uśmiechnęłam się.
- Dobra... Facet na dyskotece... Kto to wogóle był i czego chciał?- zapytał z delikatnym wyrzute, a ja zignorowałam ten ton, żeby ułatwic dokończenie rozmowy.
- Jakis Paweł. Nie wiem, nie zanam. Tańczyliśmy tylko. Ale nie rozumiem co ci się tak nie spodobało..
- Zojka... Poprostu zazdrosny jestem.
- Marat, nie miałeś powodu do zazdrości. I zapamiętaj jedną sprawę, jeżeli oczywiście chesz kontynuować znajomośc...
- Oczywiście, że tak.- przerwał mi.
- No więc, nie znoszę zazdrosnych facetów. Nie możesz zabraniac bawić mi sie z innymi. Przecież nie am w tym nic złego. Taniec z facetem to jeszcze nie zdrada.
- HHmmm. Nie weim czy sprostam twoim wymaganiom, ale sie postaram. Sorka, może i nie powiniennem się tak zachować, ale w sumie nie weidziałem na czym stoję.... Rozumiesz?
- Rozumiem, ale żeby mi się to nie powtórzyło.- rzuciłam żartobliwie.
- Słowo harcerz.- zaśmailismy się.
Och jak cudownie, było spacerować plażą trzymając za rękę swojego prywatnego i osobistego faceta! -"Dobrze, że wwszystko się wyjasniło"- pomyślałam.- "Ale nie rozumiem go, przecież to ja powinnam być an niego zła, a nie on na mnie."- przeleciało mi pzrez głowę. Nie roztrząsałam tego jednak, bo kto by tam zrozumial facetó. Niby tacy prości...
Było już po 12, kiedy poprosiłam Marata, żebyśmy wrócili do klubu...
- Muszę mojej paczce dać znać, że żyję. Moje życie, w pzreciwieństwie do twojego, bardzo ich obchodzi.- usmiechnęłam się.
- Fakt, pewnie zastanawiają sie co i jak.
- Tak szczerze mówiąc zastanawiam się czy wogóle zauważyli, że mnie nie ma.- zaśmialiśmy się.
Weszliśmy do klubu. Moi znajomi siedzieli przy stoliku i gawędzili. Tylko Kaśka z Tomkiem tańczyli. Oj milo było na nich popatrzeć... Kaśka chyba nie była Tomkowi tak załkiem obojętna.- "Ach ci faceci."- pomyślałam.- "Kilka dzni temu tak strasznie mnie kochał, adziś juz pewnie nie pamieta."- nie martwiło mnie to. Cieszyłam się, że sie "doagadali". Marat odprowadził mnie do sotlika, przywitał się i pożegnał, usprawiedliwając się, całkiem zresztą sensownie, jutrzejszym finałem.
- To do zobaczena na meczu, jak mniemam- rzucił na odchodnym
- Jasne, jasne- odpoweidzieliśmy. Dostałam buzi na pożegnanie i tekst
- Baw sie dobrze, tylko nie szalej za bardzo.- usmeichnał sie i wyszedł...
Odprowadziłam go wzrokiem, usiadłam i nagle usłyszałam
- To był twój koleś? - odwróciłam się i zobaczyłam Pawła
- Tak a co? - odpowiedziałam zaczepnie
- głupio zrobił, że Cię tu zostawił sama - powiedział i usmiechnął sie drwiąco
- dlaczego tak myślisz?
- wiesz, gdybyś była moja dziewczyną.... - zaczął
- Ale nie jestem! - szybko uciełam jego wywód - Zresztą nie bardzo interesuje mnie co byś zrobił na jego miejscu, bo na nim nie jesteś
- ale...
- i nie masz na to najmniejszej szansy!! - dokonczyłam juz niegrzecznie. Byłam bardzo zirytowana gadką tego faceta, który myślał, że zna mnie, Marata i relacje jakie sa między nami. Paweł obraził się i odszedł, nawet nie zrobiło mi się żal, byłam zadowolona, że między mną a Maratem wszystko zostało już wyjaśnione.
- Ale w Tobie agresji - zdziwiła się Kaśka, która nagle pojawiła się obok mnie cała rozpromieniała
- ten koles mnie już zdenerwował i nie miałam ochoty z nim rozmawiać - odpowiedziałam
- Aha, ok - powiedział jakby od niechcenia
- Ale widze, że z Tobą cos się dzieje - zaczęłam - czyżby to zasługa Tomka?
- Noooooo - uśmiechnęła się od ucha do ucha
- Coś sie wydarzyło miedzy wami?
- nooooo - i znowu ten rozanielony usmiech
- dobra, to jak juz sie otrząśniesz i będziesz skora do rozmowy, to wiesz gdzie mnie znaleźć
- ok - powiedziała i usiadła
-A jak poszło z Maratem? Z tego co widziałam to jest ok.- zapytała Kaśka
-Ano już jest dobrze. Wyjaśniliśmy sobie wszystko. Wiesz Kaśka, mu chyba naprawdę na mnie zależy.- odpowiedziałam uśmiechając się.
-Widzisz! Wiedziałam, że się ułoży, to było pewne. Szczęsliwa jestem… Tobie się układa dobrze z Maratem, mi z Tomkiem. No cóż chyba lepiej być nie może- powiedziała mając łzy w oczach. Przytuliła się do mnie, a za chwilkę dołączył do nas Tomek, potem Marzenka i Marek, a potem pozostali… Wyglądaliśmy dziwnie, ale było miło.
-Dobra koniec tego dobrego- powiedział Tomek, wziął Kasię za rękę i udał się z nią na parkiet. Po chwili jednak wrócili.
-Nie możesz tak siedzieć i nic nie robić!!- krzyknęli, złapali mnie za ręce i zaciągnęli na parkiet.
Bawiliśmy się do białego rana.
maka
PostWysłany: Pią 22:02, 31 Paź 2008    Temat postu:

Kurczę, gdyby nie ta meduza XD Leci, leci, będzie ostro XD
karolka
PostWysłany: Pią 10:33, 31 Paź 2008    Temat postu:

6. I znowu płyną słoneczne dni

Pogawędka oczywiście traktowała o Maracie, o tym jak się poznaliśmy, o wycieczce do Paryża... Oczywiście nie opowiedziałam wszystkich szczegółów. Dziewczyny nie dowiedziały się, że miałam z Maratem spięcie. Kiedy już zaspokoiłam ich ciekawość stwierdziły, że najwyższa pora iść spać. Po kilkunastu minutach w pokoju zapanowała całkowita cisza, słyszałam tylko swoje myśli... Nie mogłam spać, musiałam przemyśleć wszystko, co miało miejsce tego dnia, a trochę się przecież wydarzyło... Przeleżałam tak chyba ze 2 godziny. Zaczynało mi się robić gorąco, wszystko mnie bolało (jak to zwykle, kiedy za długo się leży) i nie mogłam się wygodnie ułożyć. Po cichutku, żeby nikogo nie obudzić, wyszłam do kuchni. Zrobiłam sobie gorące kakao, usiadłam przy stole i zaczęłam rozwiązywać krzyżówkę. Była 4 rano.
- A co ty dziecko kochane, nie możesz spać po nocach?- To Tomek. Dla niego to też był dzień pełen wrażeń.
- Tak jakoś nie mogę zasnąć. Za dużo myśli kołacze mi się po głowie.- Uśmiechnęłam się do niego.
- Bardzo dobrze Cię rozumiem Zojka. A jak tam krzyżówka, może pomóc?- zapytał.
- Jasne!- ucieszyłam się. Jakoś nie szukałam już samotności, przemyślałam to, co miałam do przemyślenia i poukładałam sobie w miarę wszystko.- Może kakao ci zrobić?
- Nie, ale mleka to bym się napił.
- Proszę- podałam mu kubek z mlekiem.
Siedzieliśmy tak czas jakiś. Rozwiązaliśmy jedną, drugą, trzecią i którąś tam z kolei krzyżówkę. Zmęczenie, które nas w pewnej chwili dopadło ustąpiło i zaczęło już świtać.
- Elbrus- usłyszeliśmy odpowiedź na pytanie o najwyższe wzniesienie Rosji. - Nie przeszkadzam?- Zapytał stojący w drzwiach Marat.
- Oczywiście, że nie- rzucił Tomek.- Zoja częstuje kakaem, może się napijesz?
- Oczywiście, trzeba się wzmocnić przed meczem.- Marat popatrzył na mnie, a ja na Tomka. Nie miałam pojęcia, że Marat dzisiaj gra. Nie interesowało mnie to wcześniej, ale w sumie powinno być logiczne, że musi grać.
- A co z ciebie taki ranny ptaszek się zrobił?- Zapytałam- przecież dopiero 6.
- No tak, ale mam trening o 8, wcześniej chciałem popływać, zanim jeszcze niema ludzi na plaży.
- W sumie masz racje. Pewnie nie możesz opędzić sie od fanek- rzucił Tomek.
- Nie no, nie jest tak źle, ale lubię pustą plażę.- Uśmiechnął się.
- Ja też, jest w niej coś takiego tajemniczego i bezkresnego- powiedziałam.
- To może wybierzesz się ze mną?- Zapytał Marat.
- Bardzo chętnie.
Pół godziny później byliśmy na plaży. Szwendali się już po niej jacyś ludzie, a my zastanawialiśmy się, czy tak wcześnie wstali, czy to może niedobitki po ostatniej nocy. Było ich raptem troje, więc stanęło na niedobitkach zwłaszcza, że dość szybko się zmyli. Zostaliśmy na plaży sami...
Trochę postaliśmy, zbliżyłam się do Marata, tak, że staliśmy teraz bardzo blisko siebie. Wreszcie odważyłam sie i wzięłam go za rękę. Marat spojrzał się na mnie, uśmiechnął i ścisnął moją rękę, już nie puścił. Zrobiło mi się miło na duszyczce.
- Jest super - usłyszałam głos Marata - jestem w świetnym miejscu, z piękną dziewczyna u boku, ale wszystko, co dobre, miłe i przyjemne, kiedyś się kończy - spuścił głowę i popatrzył na mnie - muszę iść na trening - dodał po chwili - ale potem się zobaczymy?
- oczywiście - odpowiedziałam cała w skowronkach
- chyba, że odprowadzisz mnie na korty? - Spytał i uśmiechnął się
- bardzo chętnie - odpowiedziałam uśmiechem
Objął mnie i poszliśmy plażą w kierunku hotelu Grand, a stamtąd już niedaleko są korty....
Odprowadziłam Marata do kortów. Już miałam sie odwrócić, aby iść do domu, gdy nagle Marat chwycił mnie za rękę
- Ej poczekaj - powiedział - może potowarzyszysz mi w treningu?
- mam grać z Tobą? - Odpowiedziałam pytaniem na pytanie
- Nie. Wystarczy jak będziesz moją muzą - odpowiedział i zafundował mi jeden z kolekcji swoich boskich uśmiechów
- Czemu nie - uśmiechnęłam się sie. Nie potrafiłam mu odmówić. Gdy się do mnie uśmiechał, topiłam się jak masło.
Oczywiście zostałam i patrzyłam jak wylewa siódme poty. Trochę to trwało. Gdy juz sie skończyło, Marat podszedł do mnie
- no i jak Ci sie podobało? - zapytał
- Fajnie było - cholera!!! Tylko na tyle było mnie stać?! "Fajnie było?!" co za idiotka ze mnie!!!
i w tym momencie zdarzyło się coś, czego się w ogóle nie spodziewałam, zaburczało mi w brzuchu!!!! zrobiłam się czerwona jak burak i chciałam się zapaść pod ziemię. Marat natomiast tylko sie uśmiechnął.
- Cholera!!! nie pomyślałem - powiedział - przecież jeszcze nic nie jadłaś. chodź, zapraszam cię na śniadanko.
- ok. - i znowu zrobiłam z siebie debila. -”Zojka!!!”- Myślałam- ”Co się z Tobą dzieje??? Dlaczego przy Maracie zachowujesz sie jak skończona idiotka???”- niestety nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie....
Miałam nadzieję, że to minie, że znowu będę się czuła swobodnie. Weszliśmy do małej knajpki. Zamówiłam sobie zestaw sałatek i zapiekankę:
- No, wreszcie doczekałem dnia, w którym jesteś głodna tak samo jak ja- Marat uśmiechnął się.
- Tak, ale pewnie nigdy nie doczekasz takiego, w którym to ja będę głodna, a ty nie.
- No fakt, to jest raczej niemożliwe.- zaczęliśmy się śmiać.
Po śniadaniu stwierdziłam, że muszę wracać do domu, bo przecież nie ma mnie tam od ładnych paru godzin. Marat nie mógł mnie odprowadzić. Musiał wrócić do hotelu i zregenerować sie przed meczem, no i czekała go jeszcze konferencja prasowa.
- To do zobaczenia na meczu?- zapytał
- Oczywiście. Będzie nas widać i słychać. Poznasz polski fanatyzm.- uśmiechnęłam się.
- Nie wiem, czy mam się bać, czy cieszyć.
- No, ja to bym się raczej na twoim miejscu bała. Sam się przekonasz.
- W takim razie idę ćwiczyć drżenie- zaśmiał się.
Ja wróciłam spokojnie do domu. Kiedy weszłam panowało tam niesamowite rozleniwienie. Jak się okazało, nie wszyscy jeszce powstawali. Tomek drzemał trochę na fotelu przed telewizorem, w końcu nie mógł w nocy spać. Reszta kończyła śniadanie.
- No i jak tam po romantycznym wschodzie słońca, nad pięknym równie romantycznym polskim morzem z ukochanym?- mój brat jest niezawodny.
- Nie było wchodu słońca braciszku.- uśmiechnęłam się sarkastycznie.- Był trening, a potem śniadanko w knajpce.
- Ale wspólne śniadanko je się zazwyczaj po wspólnej nocy- trochę mnie te słowa zamurowały- "Jakbym słyszała własne myśli z przed paru tygodni"- pomyślałam - Chyba wiem, co to był za trening- kontynuował mój brat i wszyscy zaczęli się śmiać. Ja również, nie łatwo mnie speszyć, nie jestem zagubioną, niepewną siebie istotką.
- Nawet, jeśli faktycznie wiesz, co to był za trening to nie twoja sprawa.- rzuciłam tylko. W moim bracie obudził sie obrońca młodszej siostry.
- Zoja, jeśli wy.... Jeśli on Cię.... JA mu zaraz dokopię- zerwał się z miejsca.
- Spokojnie braciszku. Byłam na jego treningu na korcie. Dziękuje ci bardzo.- wszyscy zaczęli się śmiać.- Poza tym.... Moje życie seksualne to nie twoja sprawa.- To mu się chyba nie spodobało, ale nic nie powiedział.
Poszłam na górę, weszłam pod prysznic i długo rozkoszowałam się wodą spływającą po moim ciele. moje myśli krążyły wokół Marata....
Z zamyślenia wyrwało mnie walenie do drzwi i krzyk
-Zośka!!!! do jasnej cholery! ile można siedzieć pod prysznicem - krzyczała Aga
- wyłaź!!! - usłyszałam krzyk Kaśki - chcesz sie spóźnić na mecz Marata!!!
- Co??? - zapytałam
- Jak to, co?! mecz zaczyna się za jakieś 15 minut, my jesteśmy już gotowi, mięliśmy wychodzić, ale w ostatnim momencie Adze przypomniało się, że jeszcze Ciebie brakuje - wyjaśniła Kaśka
Wyleciałam z łazienki jak z procy i niczym huragan popędziłam do pokoju, aby zarzucić na siebie jakieś, jak to kiedyś powiedział Marat, szmatki...
Kiedy doszliśmy na miejsce mecz już trwał. Spóźniliśmy się 5 minut. Marat wygrywał 2:0. Na meczu nie umiałam się jakoś skupić. Nie to, że był nieciekawy, tylko ciągle myślałam o Maracie. O tym, co wydarzyło się w Paryżu, o tym jak całuje, o tym jak na mnie patrzy. Zastanawiałam się, co Tomek mu wtedy powiedział, gdy byli na piwku. Nie zorientowałam się nawet, kiedy mecz się skończył. Marat wygrał: 6:3, 6:4, 6:4. Nie wiedziałam czy mam na niego czekać czy iść z resztą ekipy do domu coś zjeść. Po kilku minutach zastanawiania się wybrałam to drugie. Stwierdziłam, że dam mu czas na relaks no i przecież będzie udzielał kilku wywiadów, a ja nie chcę mu przeszkadzać, w końcu nie jestem jego... dziewczyną. A może jestem... Ech sama już nie wiedziałam.
Kiedy wróciliśmy do domu, stwierdziliśmy, że nie chce nam się nic gotować, więc wybraliśmy się do pizzerii. Pojedzeni poszliśmy na plażę. W pewnym momencie zadzwonił mój telefon...
Zaczęłam przewalać całą torebkę aż znalazłam telefon..."Boże, jak burdel w tej torebce"- pomyślałam i odebrałam telefon.
-Tak?
-Hejka Zojka, myślałem, że poczekasz na mnie po meczu, ale nic się nie stało.
-A no cześć. Nie chciałam ci przeszkadzać. Pewnie miałeś parę wywiadów i tak dalej. Nie będę tobie wchodziła cały czas na głowę.
-Ależ przecież nie wchodzisz. Trzeba korzystać z tego, że możemy być razem w Sopocie. Więc co teraz porabiasz?
-A opalam się z całą paczką na plaży. Może przyjdziesz?
-Czemu nie, ale potem również chciałbym zostać z tobą sam na sam. Może byśmy się gdzieś przeszli...
-No dobra, czemu nie? To czekam na Ciebie na plaży. Jesteśmy tam gdzie ostatnio.
-Ok. Na razie.
Mmm sam na sam... moja wyobraźnia znowu zaczęła działać. Ciekawe gdzie będziemy sobie spacerować, gdzie pójdziemy, co będziemy robić?
To ostatnie wydawało mi się oczywiste... będziemy rozmawiać. Chociaż z Maratem to nigdy nic nie wiadomo. Po głowie zaczęły snuć się różne nieprzyzwoite myśli. W pewnym momencie stanął obok mnie Marat, podał mi rękę, i poprosił, żebym z nim poszła. Wstałam, więc z ręcznika i trzymając mocno jego rękę pobiegłam razem z nim w kierunku morza. Kiedy oboje byliśmy już dosyć daleko od brzegu Marat podpłynął do mnie i objął mnie. Ja położyłam swoją głowę na jego ramieniu. Mimo, że woda schładzała nasze ciała, ja czułam jego ciepło, czułam bicie jego serca, jego oddech. Nie myślałam kompletnie o niczym, upajałam się tą chwilą. Nie chciałam, żeby to się skończyło i wiedziałam, że Marat czuje to samo. Nawet nie wiem, kiedy zaczęliśmy się całować… moje nogi oplotły się wokół jego bioder. Odsuwając się na chwilkę powiedziałam:- Ale mieliśmy spacerować…
-Ciiii- powiedział Marat.- Wieczorem pospacerujemy.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam, bo Marat znowu zaczął mnie całować… Zanurkowaliśmy nie odrywając się od siebie…
Jednak idylla nie trwała wiecznie. W pewnym momencie poczułam pieczenie w okolicach łydki.
-Ałaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!- zaczęłam krzyczeć odsuwając się od Marata.-Kurde coś mnie ugryzło… Zauważyłam pływającą nie opodal meduzę. Czym prędzej popłynęliśmy do brzegu. Noga strasznie bolała, nie mogłam iść o własnych siłach, po chwili zemdlałam. Obudziłam się w domu u siebie w łóżku. Obok siedział Marat.
-Dobrze się czujesz?- zapytał.
-No nie jest źle, ale mogło być lepiej. Co się właściwie stało?- zapytałam. Do pokoju weszła Kaśka.
-Zooojaaaa Boże dziecko uważaj troszkę na siebie. Wiesz jak się martwiliśmy. Zrobię Ci herbatki .
-Poparzyła cię meduza, a kiedy dopłynęliśmy do brzegu straciłaś przytomność. Przyniosłem cię do domu, a Tomek zadzwonił na pogotowie. Lekarz dal ci zastrzyk i kazał robić zimne okłady.-odpowiedział Marat.
-Aha… dzięki.-tylko na tyle było mnie stać. Nic więcej, nie mogłam powiedzieć, nie wiedziałam co.
Po chwili w drzwiach stanęli Kasia i Tomek z herbatką i ciasteczkami: -Proszę to dla ciebie, tak żebyś szybciej wróciła do zdrowia- powiedział Tomuś, kładąc smakołyki na stoliku obok łóżka.
-Ok. ja musze uciekać. Trzymaj się.- powiedział Marat, dając mi na pożegnanie całusa w czoło.
Kiedy usłyszeliśmy, że drzwi się zatrzasnęły Kasia i Tomek obsypali mnie tysiącem pytań. Na wszystkie starałam się odpowiedzieć, bo przecież nie mam przed nimi tajemnic. Gdy wypiłam przepyszną herbatkę i zjadłam ciasteczka- zasnęłam.
Nie wiem ile spałam, chyba długo, bo gdy się obudziłam, znowu zobaczyłam Marata przy moim łóżku.
- jak się dziś czujesz? - zapytał i pogłaskał mnie po głowie
- dobrze, już nic mnie nie boli, chyba juz wstanę - już się miałam podnieść, gdy do pokoju wpadła Kaśka
- Nie, nie, nie, jeszcze leż, lekarz kazał leże - powiedziała z matczyną troską
- Ale ja chcę już wstać - powiedziałam jak małe dziecko
- poleż jeszcze, jutro zabiorę Cię na długi spacer - powiedział Marat
-Ale mnie się już znudziło to leżenie - odpowiedziałam i zrobiłam smutną minkę
- wiem, ale trzeba stosować się do zaleceń lekarza - wtrąciła Kaśka
- dobra, dobra - już się kładę - położyłam się, nie miałam szans z taka dwójką opiekunów....
Kiedy wyszła Kaśka Marat powiedział:
-Zoju...wiesz że niedługo kończy się turniej IPO?
-No jasne że wiem....
-No właśnie...-czułam że coś chciał powiedzieć - kończy się...a ja musze wyjeżdżać z Sopotu. Czeka mnie teraz Montreal ... Nie chcę się z tobą rozstawać...
-Marat, to jest twoja praca - przerwałam - Tylko musisz mi obiecać że po turnieju na pewno przyjedziesz do Warszawy.
-Ale Zoju! Daj mi dokończyć. Mam do ciebie wielką prośbę.
-No więc słucham - leżałam wpatrzona w Marata czekając aż dokończy.
-Chciałbym abyś towarzyszyła mi w Montrealu jako moja dziewczyna. Proszę, zastanów się dwa razy nim odpowiesz na to pytanie. Nie musisz odpowiadać teraz. - nawet bym nie chciała odpowiadać teraz!! Nie wiedziałam co robić. Ale nie ukrywam że byłam zadowolona..
-Jeszcze kilka dni zostało do końca IPO ... Poważnie muszę się zastanowić.... Ale dziękuje za propozycję - zbliżyłam swoje usta do ust Marata i zaczęliśmy się całować.
Marat poszedł do hotelu, a potem na wieczorny trening, a ja wygramoliłam się z łóżka.- "Ileż można leżeć, nie jestem przecież kaleką."- pomyślała. Zeszłam do salonu, w którym wszyscy siedzieli i od razu podniosły się głosy protestu:
- Wracaj natychmiast do łóżka Zoja!- krzyknął Tomek.
- Tomek, nie denerwuj mnie. Nie jestem kaleką i nie jestem chora, nie muszę i nie będę leżeć w łóżku.- wiedziałam, że im się to nie spodoba, ale na prawdę miałam już dość.
- Ale lekarz...- zaczął Marek
- Lekarz nie jest mną i nie ma pojęcia jak ja się czuję, więc nie truj mi tu o lekarzu. Czuję się świetnie i nie mam zamiaru wracać do łóżka. Może byśmy tak trochę popływali? Wieczorkiem woda jest taka cieplutka i w ogóle jest miodziowo.- zaproponowałam, choć wiedziałam, że pomyśl mojego wychodzenia z domu również się nie spodoba.
- Zojka, czyś ty zwariowała? Przecież przed kilkoma godzinami ty w ogóle chodzić nie mogłaś. - Zaczęła Aga
- Ty to w ogóle nic nie byłaś w stanie robić. Przecież ten twój Maracik musiał cię na rękach do domu przynieść.- Mareczek jest niezastąpiony.- Tak się zastanawiam czy nie mógł cię przywieźć samochodem. Ja to bym cię nie niósł na rękach nawet te 200m jakie mamy do plaży. Ale widać on musiał zgrywać bohatera.- rzucił ironicznie mój starszy braciszek.
- Marek daj jej spokój.- Wtrąciła Marzenka.- Ja wiem, że ty byś się dla żadnej kobiety tak nie poświęcił. Wiem nawet z jakiego powodu. Ty mój kochany sflaczały Mareczku, nawet 10kg cukru byś nie doniósł z plaży do domku.- dokończyła z ironicznym uśmiechem.
Chyba wjechała Markowi na ambicję, bo on obiecał, że przy najbliższej okazji udowodni jej jakim jest silnym facetem i przyniesie ją z plaży do domu na swoich silnych, męskich rekach. Marzence bardzo się to spodobało i w końcu poparła mój pomysł wieczornego wypadu na plażę, bo nie mogła się doczekać pokazu Marka. Było już koło 22. więc nie spodziewaliśmy się tłumów na plaży i nie zawiedliśmy się. O tej porze sopockie życie przenosi się z plaży do klubów. Na plaży było może 20 osób plus nasza dziesiątka, więc nie było tłoczno. Nagle Iwonka przypomniała sobie, że przecież miałyśmy biegać po plaży codziennie. Swoją drogą "rychło w czas" biorąc pod uwagę, że jesteśmy w Sopocie juz drugi miesiąc, ale jako, że na sport nigdy nie jest za późno szybko wstałyśmy. Chciałyśmy wciągnąć w biegową zabawę także naszych chłopców, ale oni stwierdzili jednogłośnie (pieprzona męska solidarność), że zdecydowanie lepszy widok będą mieć leżąc sobie spokojnie na piasku i patrząc jak my, dzielnie dziewczyny, pocimy się uprawiając sport. Początkowo odczuwałam delikatny ból w łydce, ale na szczęście po paruset metrach ustąpił. Nasza kondycja nie była tragiczna, ale nie miałyśmy zapału do biegania i po 10 min, wcale nie zmęczone wróciłyśmy do chłopców. Wtedy ni stąd ni z owąd pojawił się Marat. Zdziwiłam się, bo miał przecież trenować...
- No właśnie trenuję- odpowiedział z uśmiechem. Nie wiem dlaczego, ale myślałam, ze on zawsze trenuje na korcie, ale ja głupia jestem, przecież kondycję też musi ćwiczyć.- A co ty tu robisz? Miałaś leżeć w łóżku!- spojrzał na mnie podnosząc znacząco jedna brew do góry.
- Juz nie mogłam wytrzymać. Niewygodnie mi było, a poza tym bardzo dobrze się czuje. Biegałam już nawet z dziewczynami.
- Ja tam bym nie maił problemu z przeleżeniem całego dnia w łóżku- zaśmialiśmy się wszyscy.- To ty biegasz?- zapytał zdziwiony.
- Czasami biegam. Tak samo jak ty.- odpowiedziałam.
- To pewnie jeszcze tak samo jak ja, czasami grasz w tenisa.- zaśmiał się.
- Oj nie. W tenisa nigdy nie grałam. Jakoś nie miał mnie kto nauczyć.- popatrzyłam znacząco.
- No wiesz.... Ja to bym się w sumie mógł podjąć i zabawić się w pedagoga.- powiedział z uśmiechem.
- Tak? A ile ty tak właściwie umiesz? Wiesz, nie żebym wątpiła w twoje kwalifikacje zawodowe, ale mama uczyła mnie, że zawsze należy sprawdzać swojego nauczyciela.- powiedziałam poważnie.
- Wiesz, jak dla mnie to możesz mnie sprawdzać bardzo dokładnie.- zaczęliśmy się śmiać, choć szczerze mówiąc poczułam się trochę dziwnie. Marat chyba pierwszy raz zrobił taką aluzję. Ale spodobało mi się to.
- Uważaj, uważaj, bo Zojka to jest kobieta z temperamentem.- rzucił Krzysiek
- Wiem, miałem okazję się już o tym przekonać. - uśmiechnęliśmy się na wspomnienie naszego spięcia, które prawde mówiąc w ogóle nie powinno mieć miejsca.
- I ma bardzo silne poglądy na świat, no i nie daje sobie jeździć po głowie- dorzucił mój brat.
- O tym też już wiem.- odparł Marat spoglądając na mnie, a mnie się ich rozmowa nie podobała.
- A co to? Jakaś prezentacja towaru na sprzedaż? Weście się wypałujcie.- powiedziałam rozdrażniona.
- Wszystko co powiedzieliśmy jest prawdą co widać na załączonym obrazku.- rzucił Tomek i wszyscy zaczęli się śmiać, nawet ja.
- Oki ja musze lecieć, bo jeszcze trening na siłowni. To co Zoja, jutro zaczynamy lekcje tenisa?- Uśmiechnął się. Nie bardzo wiedziałam czy chcę, więc tylko popatrzyłam na niego z dość niewyraźnym wyrazem twarzy.- No to przyjdę po ciebie przed 9 i pobawimy się trochę na korcie. - Nie pozostawił mi wybory, pocałował w policzek i pobiegł w stronę hotelu.
My też niebawem wróciliśmy do domu i wskoczyliśmy do łóżek. Ja zastanawiałam się jeszcze chwilę nad propozycją wyjazdu do Montrealu. Pomyślałam, że ją przyjmę, bo w sumie co mam do stracenia. Studia dopiero w październiku, więc nie ma problemu, a to może być fajna przygoda. Postanowiłam jednak zapytać jeszcze Kaśkę o zdanie, choć z góry wiedziałam jaka będzie odpowiedź...
- Ależ oczywiście, że jedź.- usłyszałam następnego dnia rano, kiedy zapytałam Kaśkę o zdanie na temat wyjazdu. Wstałyśmy wcześniej niż inni, bo po mnie miał przecież przyjść Marat, a Kaśka i pozostałe dziewczyny przygotowywały śniadanie.
- Tak właśnie pomyślałam, że taka będzie dopowiedź. - uśmiechnęłam się.
- No, a jak miała by być inna. Fajnie się wam rozmawia. Bawi was wzajemne towarzystwo, więc nad czym tu się zastanawiać. Wiesz, gdyby zaprosił cię jakiś stary zgred no to wtedy faktycznie bym się zastanowiła, ale przecież Safinowi niczego nie brakuje i wszystko ma na swoim miejscu.- mówiła rozentuzjazmowana.
- A skąd ty taka pewna? Sprawdzałaś- zapytałam z podejrzliwym spojrzeniem i uśmiechem na twarzy.
- Ja nie, ale ty to pewnie niedługo sprawdzisz- uśmiechnęłyśmy się porozumiewawczo. Nie idę z facetem do łóżka po pierwszej, drugiej czy nawet trzeciej randce, ale zakonnicą tez nie jestem... Marata znałam przecież już od bodajże 2 miesięcy, albo i dłużej, a to przecież kawał czasu. Może nie widywaliśmy się codziennie, ale miałam nadzieję, że stanie się to prędzej czy później.- "Oby stało się raczej prędzej, bo już się nie mogę doczekać"- uśmiechnęłam się do siebie.
- Zojka, znowu zbereźne myśli cię naszły?- zapytała Kaśka, śmiejąc się ze mnie.
- Skąd wiedziałaś?- popatrzyłam na nią zdziwiona.
- Poznałam po twoim błogim uśmiechu na twarzy.- zaśmiałyśmy się.
- Dobra, to ja już się nie będę uśmiechać.- w tym momencie zadzwonił dzwonek.
- No biegaj do drzwi, bo to przecież nie do mnie.- Powiedziała Kaśka zajadając jabłko oparta o blat kuchenny.
- Gotowa?- zapytał Marat, kiedy otworzyłam drzwi.
- Jasne, tylko ubiorę buty.- założyłam szybko moje firmowe "adidasy" powiedziałam "cześć" Kasieńce i wyruszyłam na moją pierwszą w życiu lekcję tenisa i to z kim? Z samym Maratem Safinem, jednym z najlepszych tenisistów świata. Prawie w to nie wierzyłam.
Jak się okazało Marat całkiem poważnie zabrał się do uczenia mnie. Na początek zarządził rozgrzewkę, tzn. 10 kółeczek wokół kortu. Sam oczywiście nie mail zamiary ze mną biegać. Kiedy wyraziłam swoje niezadowolenie z tego powodu:
- Czy ty kiedykolwiek widziałaś, żeby nauczyciel w-fu biegał razem z uczniami? Albo trener piłkarski z piłkarzami? No chyba, że w Polsce odbywa się to w inny sposób.- Powiedział z udawanym wyrzutem. Nic nie mogłam odpowiedzieć na taki argument, bo jakby na to nie patrzeć był w 100% słuszny.
Po bieganiu, kilka ćwiczeń rozciągających i nadeszła chwila prawdy.... Marat wyciągnął ze swojej torby 2 rakiety. Byłam przkonana, że da mi jedna ze swoich, ale ku mojemu zaskoczeniu wcale tego nie zrobił. Dostałam inną rakietę.
- Myślałam, że chociaż użyczysz mi swojej rakiety.- rzuciłam prowokacyjnie. -Nawet tyle nie chcesz mi dać?- zrobiłam smutną minkę.
- Ależ nie! Tylko widzisz Skarbie moja rakieta nie nadaje się dla amatorów, nie wiem czy poradziłabyś sobie z przebicie piłki ma drugą stronę.- zaśmiał się.
- Aż tak nisko mnie cenisz? Jesteś okropny!- krzyknęłam, ale zaraz się roześmiała. Wzięłam do ręki rakietę, którą Marat wytrzasną niewiadomo skąd. Po jakimś czasie mój trener stwierdził, że bezsensowne przebijanie piłeczki na drugą stronę całkiem dobrze mi idzie, zarówno forhandem jak i backhandem.
- No to teraz czas na serwis- powiedział. Pokazał jak to robić i zakomunikował, ze mam to zrobić tak samo. Zrobiłam, ale chyba mu się nie spodobało, bo rzucił tylko:
- Boże widzisz i nie grzmisz- po czym zaczął się śmiać.
- Przecież zrobiłam to tak samo jak ty.- zaoponowałam.
- Jeśli tak, to ja już więcej nie wyjdę na kort. - podszedł do mnie. - Spróbujemy bardziej radykalnego sposobu.- popatrzyłam na niego zdziwiona. Stanął za mną. Jedną ręka objął mnie w pół, drugą chwycił moją prawą rękę, w której trzymałam rakietę. - Dobrze. Więc tak. Teraz zrobimy to razem. Odchylisz się tak samo daleko jak ja. Nie bój się nic ci się nie stanie. Będę cię trzymał, więc nie stracisz równowagi. Razem uderzymy piłeczkę, żebyś wiedziała, w którym momencie trzeba to zrobić. Pamiętaj, że linia ramion powinna być równoległa do linii stóp. - Nie bardzo był to dla mnie logiczne, ale spodobała mi się ta metoda edukacyjna i nie zamierzałam tego ukrywać. Kiedy tylko przebiliśmy wspólnie pierwszą piłkę powiedziałam:
- No to może będziemy do końca tak ćwiczyć. Podoba mi się.- uśmiechnęłam się do niego.
- Może, może.- odpowiedział z tajemniczym wyrazem oczu.
Po półtorej godzinie musieliśmy zwolnic kort...
Po "wyczerpującym" treningu poszłam z Maratem do domu trochę się odświeżyć. Wzięłam prysznic, a Kasia zaproponowała że zrobi nam wszystkim po drinku. W końcu miała urodziny. Ja oczywiście nie zapomniałam i kupiłam oryginalny prezent : skarpetki z Adasia i białe majtki w kropki. Cała paczka złożyła Kasi życzenia i zaśpiewała słynne sto lat. Chwilę posiedzieliśmy, a Marat zaproponował spacer. Zgodziłam się bo już bolała mnie pupa od siedzenia. Szliśmy wzdłuż ulic Sopotu.. W pewnym momencie Marat zapytał:
-I jak? Zdecydowałaś się już co do Montrealu. - szczerze powiedziawszy tak myślałam że właśnie o to zapyta...
-A no zastanowiłam się... - Marat przestraszony czekał na odpowiedź...Widziałam że mu zależy...przerwał:
-No Zoju, mów prędzej - postanowiłam że już nie będę trzymać faceta w niepewności.
-Jasne że z tobą pojadę. Co mam robić do października, a tak to chociaż zwiedzę z tobą kawałek Kanady. Fajnie że zaproponowałeś - dałam mu buziaka w policzek.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę! Może pójdziemy dzisiaj wieczorkiem do jakiegoś Sopockiego klubu ?
-Hm....czemu nie ! Ale najpierw wracamy do chaty ... Kasia na nas czeka.
Kiedy weszliśmy do domu, reszta ekipy bawiła się w najlepsze. Wolałam nie liczyć butelek stojących na stole i pod stołem. Było tam wszystko czego dusza zapragnie: wina, piwa, wódka, gin, metaxa, tequila... Jedzenia też nie brakowało, co zresztą bardzo ucieszyło Marata. Zaraz usiadł sobie obok Marka i wziął do ręki kawałek pizzy. Kaśka otwarła mu piwko i tak sobie siedział na kanapie zajadając się pizzą i kanapkami, rozmawiając z Markiem, Tomkiem, Marzeną i innymi. Ja usiadłam sobie na przeciwko i przyglądałam się temu zjawisku. Do końca nie mogłam uwierzyć w to widziałam, w to co działo się w moim życiu. Marat Safin siedzi sobie tu ze mną i moimi znajomymi świętując urodziny mojej przyjaciółki; chce zabrać mnie ze sobą do Montrealu, traktuje mnie jak swoją dziewczynę. Właściwie to wydawało mi się, że śnie... i było tak do momentu dopóki nie dała o sobie znać poparzona łydka. Poczułam okropny ból i szczypanie, ale nie chcąc martwić innych poszłam do łazienki, gdzie zrobiłam sobie zimny okład. Po kilku minutach poszłam do salonu, Tomek nalał mi kieliszek tequili, posypałam dłoń solą, do jednej ręki wzięłam alkohol do drugiej kawałek cytryny i tak wypiłam kilka kieliszków tequili zagryzając je cytryną. W pewnym momencie poczułam, że kręci mi się w główce, Było mi baaardzo wesoło. Włączyłam radio i razem z Kaśką, która też była lekko wstawiona zaczęłyśmy tańczyć. Wkrótce dołączyła do nas reszta ekipy, Marat- też. No musze przyznać że chłopak całkiem dobrze sobie radzi na parkiecie.
maka
PostWysłany: Pią 21:56, 24 Paź 2008    Temat postu:

No, zaczyna się Very Happy
karolka
PostWysłany: Czw 9:39, 23 Paź 2008    Temat postu:

5. Rozmowy mniej i bardziej trudne

Chłopcy zerwali się na równe nogi. Troszkę nieprzytomni zaczęli się ubierać.
O 2:30 wszyscy byliśmy już na plaży. Nie zważając na temperaturę wody, rozebraliśmy się do strojów i wbiegliśmy do morza. Na początku- mały szok. Woda nie była za ciepła. Ale po 5 minutkach było nam już całkiem przyjemnie. Pływaliśmy sobie tak przez jakaś godzinkę, po czym stwierdziliśmy, że czas wracać. Kiedy ubrałam się i zaczęłam iść w kierunku domu podbiegł do mnie Tomek i objął mnie...
-Zoja musze z Tobą pogadać...
-Tak? -odpowiedziałam pytająco.
Tomek ciągnął dalej:
- Znamy się kupę czasu, wiemy o sobie prawie wszystko, i... od pewnego czasu... Zosiu...
- Tak??- przerwałam mu- No powiedz to w końcu, o co chodzi?
Tomek popatrzył na mnie przybliżył się i pocałował mnie... Nie wiem jak długo tak staliśmy ale na pewno za długo. -Tomek!!!- wykrzyknęłam przerażona- Co Ty robisz?
-Cholernie mi się podobasz Zoja....
-Ale Tomek... ehhh bardzo Cię lubię, można by powiedzieć, że nawet kocham, ale tylko i wyłącznie jako przyjaciela. Między nami nie mogłoby być nic więcej bo traktuję Cię jak starszego brata.
Tomek spuścił głowę... Zrobiło mi się go żal. Przytuliłam go i dokończyłam
- Jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby cię nie być. I tak jak jest, jest najlepiej, bo będziemy zawsze razem, a jeśli zostalibyśmy parą to nasza przyjaźń nie mogła tego przetrwać i zerwanie oznaczałoby też zakończenie przyjaźni... a tego nie chcemy. Tomuś... - otarłam łzę spływającą po moim policzku. Staliśmy tak przytuleni chyba dosyć długo, bo kiedy wróciliśmy do domu, pozostali pytali co tak długo robiliśmy...
W nocy dużo myślałam... Tomek jest naprawdę fajny, ale nie mógłby być moim chłopakiem... Tomek to Tomek... a tak poza tym to zajebiście cudownie całuje. Zasnęłam…
Następnego dnia to my zrobiłyśmy śniadanie. Tzn. śniadanio-obiad bo kiedy otworzyłyśmy swoje zaspane oczka była godzina w pół do 12. Jakoś nie umiałam się normalnie zachować w towarzystwie Tomka po wczorajszym wybryku. Popołudnie spędziliśmy na plaży. Jak zwykle było pełno śmiechu i kupe dobrej zabawy. Naprawdę to był bardzo dobry pomysł, aby wybrać się nad morzę. Spacerując po Sopocie natrafiliśmy na reklamy IPO. Większa grupka naszej paczki tenisem się interesowała - ja do tej grupki należałam. Zdecydowali że musimy wybrać się na jakiś turniej. Odrazu przypomniał mi się Marat…
Kiedy padła propozycja oglądania IPO, Kaśka znacząco na mnie spojrzała. Tylko ona wiedziała, co dokładnie wydarzyło się w Paryżu i tak samo dobrze jak ja zdawała sobie sprawę z tego, że Marat będzie obecny w Sopocie. Domyślała się, że propozycja oglądania turnieju, która jeszcze jakiś czas temu bardzo by mnie ucieszyła, dzisiaj nie zachwyciła mnie jakoś szczególnie. Kiedy wieczorem rozmawiałyśmy zaoferowała, że może zostać ze mną i nie chodzić na turniejowe mecze.
- Kasiu kochana, dziękuję ci bardzo. Nie zamierzam psuć sobie i tobie wakacji. Przecież nie muszę chodzić na mecze Safina, a mogę na wszystkie inne. Prawdopodobieństwo, że go spotkam jest minimalne, a jeśli nawet... - zawiesiłam głos- to jeszcze nie koniec świata. Zawsze mogę udać, że go nie znam. Zresztą, on i tak pewnie mnie nie pamięta.
- No. Dzielne dziewczynka.- powiedziała Kaśka z uśmiechem.
Do IPO zostało jeszcze parę tygodni, więc postanowiliśmy zakupić sobie karnety, bo to i taniej i wygodniej, na cały turniej. Już następnego dnia udaliśmy się do kasy. Dobrze, że mieszkanie mieliśmy za darmo, bo karnety uderzyły nas trochę po kieszeni, ale stwierdziliśmy, że warto. Zajrzeliśmy na plażę, ale szybko się zmyliśmy, bo było za gorąco. Kiedy jednak zbieraliśmy się do domku, w odległości jakichś 70 m zobaczyłam znajomą sylwetkę. Nie chciało mi się jednak wierzyć żeby to była prawda. "Przewidziało mi się"- pomyślałam. -"Co on by tu robił na tyle przed turniejem?" - Nie zajmowałam się już więcej myśleniem na ten temat, bo jego obecność na sopockiej plaży wydawała mi się niemożliwa.
A jednak ! Kiedy znajoma sylwetka Safina zbliżała się do nas byłam pewna na 100 % że to on. Próbowałam jakoś nie zwracać na siebie szczególnej uwagi. Szturchnęłam Kaśkę i pokazałam oczami na Marata. Kaśka ze zdziwieniem na twarzy chciała uniknąć dla mnie nieprzyjemnego spotkania. Jedyne co mi przychodziło na myśl to zapaść się pod ziemię. Safin był coraz bliżej. Byłam pewna że mnie rozpoznał bo szedł w moim kierunku. -"Co teraz robić" - chciałam krzyknąć ze złości. Kiedy Marat stał już blisko mojej osoby wszyscy znajomi patrzyli z niedowierzaniem. Kiwnęłam ręką żeby szli, a w ten czas Marat zaciągnął mnie do jakiejś knajpki.
-Zoju !!! - odparł.
-Marat, nie chcę cię znać !!! - wykrzyknęłam i próbowałam wyjść.
- Ciii, posłuchaj, chcę ci wytłumaczyć.- chciał mnie uspokoić, ale ja przecież nie byłam zdenerwowana, tylko zła, a moja złość musi przejść sama. On jednak o tym nie wiedział.
- Nie, to ty posłuchaj. Wtedy w Paryżu nie chciałeś mi powiedzieć jak to wszystko wygląda, więc nie widzę powodu, dla którego miałbyś mi to powiedzieć teraz.- powiedziałam stanowczo i wstałam od stolika, Marat również.
- Ale...
- Po drugie,- przerwałam mu- ja już nie chce wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Teraz wybacz, ale moi znajomi czekają. Miło było cię poznać- wyszłam
Szczerze mówiąc nie miałam pojęcia, czy czekają. Przecież kazałam im iść do domu, miałam nadzieję, że chociaż Kaśka została. Zresztą, nie chciałam spotkania z całą paczką. Zaczęły by się pytania: skąd, jak, gdzie i dlaczego, a ja chciałam ich uniknąc. Na szczęście przed knajpą czekała tylko Kaśka, no i jeszcze Tomek, ale oni oboje wiedzieli o moim pobycie w Paryżu. Tomek, w sumie nie wiedział co się tam wydarzyło, ale jak się okazało Kaśka zdązyła go wtajemniczyć. Nie miałam jej tego za złe.
Wracając do domu nie zamieniliśmy ani słówka. Oni wiedzieli, że ja nie mam na to ochoty i chwała im za to. Kiedy bylismy już w domku, poszłam do pokoju, a Kaśka w tym czasie poprosiła wszystkich, aby o nic nie pytali, bo zrobią mi tym przykrość. I tak też zrobili. Nikt przez najbliższy tydzień nawet nie wspominał o Safinie.
Kiedy obudziliśmy się w poniedziałek, nasz miny nie były za wesołe. Termometr wskazywał 17 stopni i padał deszcz. Taka pogoda utrzymywała się, aż do soboty. O wyjściu z domu i spacerowaniu, nie było mowy, więc opuszczaliśmy budynek, tylko po to aby kupić potrzebne artykuły. Całe dnie spędzaliśmy na grze w karty, słuchaniu muzyki, wygłupianiu się i oczywiście piciu alkoholu. Ale oczywiście jak przystało na kulturalnych ludzi nic nie popsuliśmy.
W końcu minęły deszczowe dni. Wybraliśmy się więc na plaże, aby nadrobić zaległości w opalaniu. Temperatura była idealna- 28 stopni. Opalałam się razem z Kaśką, podczas gdy inne dziewczyny pływały. Zdrzemnęłam się. Kiedy otworzyłam oczy, popatrzyłam w stronę gdzie leżała Kaśka, ale jej tam nie było. Jednak to miejsce nie było puste. Z wrażenia szybko usiadłam. Na buzi odcisnął mi się wzorek, który był na kocu. -Marat??!! Dlaczego po prostu nie dasz mi spokoju??!!
Marat uśmiechnął się i powiedział- Ładnie wyglądasz, ale pamiętaj że nie wolno spać podczas opalania. Dlaczego nie dam Ci spokoju? Hmmm nie wiem, coś mi nie pozwala.
-Co? Co ci nie pozwala?
-Bo widzisz to jest tak, że nie umiem o tobie... W tym momencie dookoła nas stanęło z 20 dziewczyn, które zaczęły piszczeć i prosić Marata o autograf.
Nie chciałam z nim rozmawiać więc wykorzystałam to zamieszanie i pobiegłam do morza popływać. Jednak w morzu spędziłam tylko kilka minut, potem poprosiłam Kaśke, żeby poszła ze mną do domu, bo nie chciałam z nim ponownie rozmawiać. Kiedy usiadłyśmy w kuchni, rozległ się dzwonek. Kto to mógł być, przecież drzwi były otwarte.
-Zoja to ktoś do ciebie- zawołała Kaśka...
Kiedy doszłam do drzwi stanęłam jak wryta. W drzwiach stał Marat.
-Co tu robisz??!! - wykrzyknęłam
-Wiem, nie powinienem, ale szedłem za tobą. Nie możesz mi tak po prostu uciekać, musimy porozmawiać.
-Zdaje się, że nie mamy o czym.- Chciałam zamknąć drzwi, ale Marat przytrzymał ję ręką. Wszedł do środka.
-Zoju...Wiesz, że miałem wiele dziewczyn w sowim życiu, ale żadna nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak ty... nie znam cie prawie w ogóle, ale ...- mówiąc to dotknął dłonią mojej twarzy, nachylił się i pocałował mnie. Nie był to zwykły cmok. Po chwili odsunęłam się i powiedziałam
- Nie tędy droga Marat. Idź już. - Spojrzał na mnie tak jakbym złamała mu serce. Odwrócił się i wyszedł.
Pobiegłam do pokoju, rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać jak małe dziecko.
Po chwili do pokoju weszła Kaśka. Nie odezwała się ani slowem tylko mnie przytuliła. Kochana Kasia... Wiedziała, że nie chcę rozmawiać... Wiedziała, że nie chcę żadnej rady. Taka już jestem. Moje problemy, są tylko moją. Nigdy nie proszę o radę, nigdy się nie zwierzam z uczuć. Niektórym się to nie podobało, ale na szczęście Kasia akceptowała to w 100%. Siedziałyśmy tak dłuższy czas, dopóki ktoś z naszych znajomych nie zakomunikował nam, że czas najwyższy ruszyć tyłki i wybyć na jakiś spacer. Na wieczór zaplanowaliśmy sobie wyjście do zajefajnego klubu. Wyjście miało być o 21, a zbliżała się już 16, więc my jak to na rasowe dziwczyny przystało zarządziłyśmy powrót do domu w celach przygotowawczych, a nasi rasowi chlopcy zaczęli narzekac, że jeszcze dużo czasu nam zostało. Niestety wobec naszych próśb i nalegań byli bezsilni i marudząc wrócili z nami do domu. Mimo tylko 2 łazienek i 10 osób akcja "Przygotowania" wypadła pomyślnie. Wsztystkie byłyśmy gotowe na czas.
Klub nie był daleko, więc po 10 minutach dotarlismy na miejsce. W środku przciemnine światło, czerwone i zielone lasery:
- Trochę mi to klubem techno śmierdzi- rzuciła Agnieszka
Na naszych oczach malował się strach:
- Mam nadziję, zę to tylko wrażenie. Nie chcę techno.- zakomunikował Marek.
Naszczęście nasze obawy były bezpodstawne, muzyka całkiem znośna i batrdzo róznorodna. Jako, że nas mlodych ludzi, starych wyjadaczy parkietów, nie trzeba namawiać dwa razy, szybko zaczęliśmy się bawić. Po chwili na parkiecie zrobiło się bardzo tłoczno. Zabawa była super.
Wychodząc z domu trapilo mnie jakieś dziwne przeczucie, że spotkam Safina, ale dzięki Bogu nic takiego się nie stało. Spokojnie (zależy jak na to spojrzeć ) przebawiłam się całą noc. Wyszliśmy z klubu kiedy było już jasno. Zanim dotarliśmy do domu była 7. Zmęczeni, ale zadowoleni wskoczyliśmy do łóżek. Nie było nam jednak dane pospać. Mój inteligentny brat wpadł na pomysł odśpiewania serenady swojej ukochanej Marzence. Kiedy zaczynałyśmy już zasypiać, za oknem rozległy się dźwięki gitary i romantyczne "Besame mucho" wyrwało się z piersi zakochanego po uszy Marka. Niestety jego ukochana, nie była chyba w nastroju do romantycznych uniesień. Ponad wszystko chciała się wyspać i biedny rycerski Marek został oblany zimną wodą z wiadra.
Pomogło. Wrócił grzecznie do domu i położył się spać.
Kiedy pozwlekaliśmy się z łóżek było już po 14. Niektórzy z nas nieco skacowani, a wszyscy zmęczeni podjęliśmy decyzję, że dzisiejszy dzień spisujemy na straty. Nie chciało nam się nigdzie ruszyć. Zamówiliśmy tylko pizze żeby było co jeść i siedzieliśmy w domu. Pooglądaliśmy telewizję, pograliśmy w karty, pogadaliśmy o głupotach i koło 1 poszliśmy spać.
Przez parę dni nie widziałam Marata. Wielkimi krokami zbliżało się rozpoczęcie IPO. Nie mogłam poukładać myśli. Z jednej strony chciałam żeby Marat dał mi spokój, ale z drugiej podobało mi się że tak wytrwale o mnie walczy.....coś w tym musi być. Nie umiałam zapomnieć tego co zrobił mi w Paryżu. Do tej pory zastanawiało mnie jakim cudem Marat tak wcześnie przyjechał do Sopotu - po co ???
Na drugi dzień szykowaliśmy się na turniej.
1szy dzień turnieju...Mieli grać Ancic vs Hrbaty... Właściwie to nie za bardzo interesowało mnie kto gra... ważne było tylko, że nie gra Marat.
Zaczęły mnie trapić wyrzuty sumienia, że go tak źle potraktowałam. Może mogłam pozwolić mu powiedzieć? Ale przecież on mnie źle potraktował, nie mogę tak łatwo... Z moich przemyśleń wyrwał mnie znajomy głos.
-Zoju patrz kto tam siedzi- to Kaśka. Wskazała palcem na miejsce po drugiej stronie kortu. Marat. Może tylko mi się wydawało, ale jego chyba też nie za bardzo ciekawił mecz. Byłam ciekawa nad czym tak rozmyśla. Powiedziałam Kaśce, że idę do ubikacji. Kiedy wstawałam zauważyłam, że Marat również się podniósł z miejsca. Udałam się w kierunku toalety, ale nie spieszyłam się za bardzo. W pewnej chwili poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu.
-Poczekaj. Nie można tak tego zostawić. Ale jeśli teraz powiesz mi żebym sobie poszedł to zrobię to i dam ci spokój już na zawsze, już nigdy nie będziesz miała ze mną problemów ok? Pójdę sobie i zniknę z twojego życia, ale pozwól mi coś wyjaśnić. Wtedy w Moulin Rouge zachowałem się jak dzieciak. Byłem podły. Głupi jestem i tyle. Przepraszam. Ale było tak przez Daszę. Na tydzień przed twoim przyjazdem do Paryża, zerwaliśmy. Nie rozstaliśmy się pokojowo. Kiedy wychodziła powiedziała mi coś co strasznie zabolało i obiecała, że tak szybko o niej nie zapomnę. Kłóciliśmy się potwornie. Od tego zerwania prawie codziennie widywałem ja z innym facetem. Tak jakby starała mi się udowodnić ze są lepsi ode mnie. Jestem facetem. A ona uraziła moja męską dumę. Być może przesadziłem. Na pewno! Ale... zresztą nie znajduję słów na swoje usprawiedliwienie. To chyba wszystko co chciałem Ci powiedzieć. Żegnaj Zoju.
Byłam w szoku. Nie umiałam z siebie wykrztusić, ani słowa. Kiedy Marat zrobił pierwszy krok aby powrócić na trybuny, złapałam go za rękę.
-Ja też przepraszam... przesadziłam.
Po raz kolejny nasze usta spotkały się. Całowaliśmy się namiętnie jak kochankowie. Nie umiałam przestać. To był najpiękniejszy moment w moim życiu...
Byłam tak szczęśliwa! Marat świetnie całował.... Długo nie wracałam z "toalety". Kaśka bojąc się o mnie poszła sprawdzić co tak długo robię. No i złapała nas na całowaniu. Kiedy tylko ją zobaczyłam "odessałam" się od Marata i od razu przedstawiłam ich sobie.
-Zojka dużo mi o tobie opowiedziała - odparła Kaśka.
-Na pewno same złe rzeczy...... - Kaśka popatrzyła tylko na mnie i uśmiechnęła się :
-Dobre też były..... Widzę że jest już ok. To jak zostawić was samych?
-Kasiu, nie obraź się ale chciałabym porozmawiać z Maratem, potem i tak ci wszystko opowiem - zerknęłam na Safina, chyba nie miał nic przeciwko, w końcu i tak nie miał wyboru.
-Jasne, już zmykam. Miłej pogawędki życzę. - powiedziała i szybciutko zniknęła. Taka przyjaciółka to naprawdę ogromny skarb.
- Ale powiedz mi Zoju, co ja takiego powiedziałam, że tak cię to uraziło? Chodziło ci o to, że nie chce ci powiedzieć jak wygląda sprawa z Daszą? - zapytał Marat kiedy usiedliśmy na ławeczkach przed kortami, jedząc zapiekanki.
- Oczywiście, że nie. To Twoje życie i nie miałeś obowiązku mi o tym opowiadać. Chodziło o sposób w jaki to zrobiłeś, ale nie mówmy już o tym. Może faktycznie nie powinnam wyjeżdżać z Paryża tak szybko, ale jestem strasznie dumna...
- Dobra, nie ma sprawy. Nie bardzo wierzyłem, że zobaczę cię w Sopocie, ale jednak....
- Na sam turniej bym nie przyjechała, ale jestem tu już dłuższy czas z przyjaciółmi, a IPO wypadł tak po drodze. Wiesz, powinnam do nich wrócić, bo będą strasznie wścibscy.- uśmiechnęłam się. Mimo wszystko czułam się przy nim jakoś nieswojo. Jak wtedy, kiedy wychodziłam z nim z paryskiego lotniska.
- OK. To wracaj do przyjaciół.- ruszyliśmy z powrotem na korty
- Skoro już wiesz gdzie mieszkam to może wpadniesz wieczorem?- zaproponowałam
- Jasne, chętnie.- zgodził się z entuzjazmem.
- Tylko...- powiedziałam cicho i nieśmiało, trochę sztucznie, ale chyba nie zauważył...
- Tak?- zainteresował się
- ...biorąc pod uwagę Twój apetyt, musisz zatroszczyć się o chociaż trochę prowiantu, bo może być kiepsko.- Zaśmiałam się
- I znowu zaczynasz- śmiał się razem ze mną.- Dobrze, przyjdę z prowiantem, a ty przedstawisz mnie swoim znajomym.
- No jasne.
Rozdzieliliśmy się. Ja wróciłam do swoich. Usprawiedliwiłam nieobecność jedzeniem zapiekanki. Po kilku minutach po drugiej stronie kortu usiadł też Marat. Mecz już mnie kompletnie nie interesował. Moja uwaga skupiała się na jednej osobie siedzącej prawie centralnie po przeciwnej stronie.
Po meczu poszliśmy całą paczką do domu. Nie wiem czemu ale wszyscy byli zmęczeni. Dalsza część dnia szybko zleciała. Kiedy już się ściemniało usłyszałam dzwonek do drzwi. Oczywiście to był Marat. W prawej ręce trzymał bukiet róż - czyżby to już kiedyś nie było ? - a w lewej.......prowiant.
-To dla ciebie Zoju. - szybko wstawiłam kwiaty do wazonu i zaprowadziłam Marata do salonu.
-Mam dla was niespodziankę. - powiedziałam do drużyny - Oto Marat Safin.
-We własnej osobie - powiedział, a ja przedstawiłam mu całą paczkę. Spojrzałam na Tomka. Nie był zbyt zadowolony, ale za to inni tryskali z radości.
Ledwo zdążyliśmy usiąść a pozostali obskoczyli Marata i zadawali mu mnóstwo pytań. Ale nie Tomek. On siedział z boku na fotelu i przyglądał się całemu zamieszaniu z niezbyt szczęśliwą miną. Stwierdziłam, że musze z nim porozmawiać. Poprosiłam go żeby poszedł ze mną do kuchni.
-Tomek o co chodzi?
-O nic- odpowiedział i zaczął rozglądać się po kuchni.
-Tomek popatrz na mnie! I powiedz o co chodzi do cholery?! -krzyknęłam.
-O co chodzi? Chcesz wiedzieć? No dobra. Chodzi o niego- powiedział wskazując na rozmawiającego z moim bratem Marata.- To jak na niego patrzysz, jak z nim rozmawiasz, jak go całujesz... widziałam was przy kortach dzisiaj... Ale nie rozumiem cię. Mnie znasz kupę czasu, nigdy nie zrobiłem ci przykrości i nawet nie chcesz dac mi szansy, a jego nie znasz prawie w ogóle, skrzywdził cię a ty traktujesz go jak jakiegoś bożka. Zosia to jest nie fair!!! -Jego oczy napłynęły łzami. Cholera jak ja nie lubię jak ktoś płacze z mojego powodu! Przytuliłam go.
-Tomuś, ale ja Ci to już tłumaczyłam. Kocham Cię, ale jak brata, jak przyjaciela. Nie chce, aby to się zmieniło, bo to jest cudowne. Nie chce tego popsuć, bo zależy mi na tobie. Tomuś popatrz na mnie-odsunęłam się troszeczkę, żeby móc spojrzeć mu w oczy- Tomuś nie płacz, bo i mi będzie przykro... Ok? Obiecujesz, że nie będziesz płakał? - Tomek kiwnął głowa.-Grzeczny chłopiec. Chyba nie chcesz żebym była smutna prawda? Wiec proszę nie bądź zazdrosny czy zły, ale pilnuj mnie, żebym ja nie była smutna i obiecaj, że jeśli Marat znowu mnie skrzywdzi to mu dokopiesz.
-Obiecuje-odpowiedział Tomek uśmiechając się i przytulił mnie. Kiedy odsunęliśmy się od siebie zauważyłam, że w drzwiach stał Marat.
-Mój prowiant leży na stole, pomyślałem, że możemy zjeść razem, ale to chyba zły pomysł...Właściwie to chyba jestem tu zbędny. Dobranoc- powiedział patrząc na mnie tak jakbym zabiła jego matkę.
-Marat!!- zawołałam, ale on już zniknął z moich oczu.
-Ja to załatwię- powiedział Tomek i pobiegł za Maratem.
Po 20 minutach wrócili zadowoleni i weseli.
-Byliśmy na piwku- powiedział Tomek, a Marat usiadł obok mnie i przytulił mnie bardzo mocno.
-Wiecie, co jest już późno i nie wiem czy powinienem wracać teraz do hotelu. Jeszcze mnie jakieś fanki zaciągną w ciemną uliczkę i zgwałcą. Może mógłbym tu przenocować?- Zapytał Marat. Wszystkich zaskoczyła ta propozycja, najbardziej chyba mnie. Po kilku sekundach wszyscy krzyknęli:
–TAK!! Jak najbardziej.
Ja siedziałam cicho…
-To gdzie szanowny Marat życzy sobie spać - spytały zaciekawione dziewczyny, ja tylko się uśmiechnęłam i milczałam jak grób.
-Nie no, jak to, z kim!!?? – z niedowierzaniem rzucił Marat, a ja byłam bardzi ciekawa kto co odpowie - tylko z facetami. - Kobietki się oburzyły.
-No, więc co teraz robimy brygado? - Rzuciła Agnieszka.
-W telewizji nic nie ma, w karty grać nie będziemy, pozostaje nam tylko iść się kłaść do łóżek. - powiedziała Kasia. Jak zwykle musieliśmy sobie poradzić z dwiema łazienkami. Chłopcy poszli do swojego pokoju, a my dziewczyny też. Chwilę pogawędziłyśmy...
maka
PostWysłany: Pon 21:40, 13 Paź 2008    Temat postu:

A wiesz, ja taka niecierpliwa jestem Razz Ale ogół zadowala Smile
karolka
PostWysłany: Sob 13:07, 11 Paź 2008    Temat postu:

co w takim razie spełniłoby Twoje oczekiwania??
maka
PostWysłany: Pią 17:00, 10 Paź 2008    Temat postu:

Eeeeech...Niespełniło to moich oczekiwań, ale utrzymujesz się w swoim stylu Wink
karolka
PostWysłany: Czw 21:37, 09 Paź 2008    Temat postu:

4. Morze, plaża, zabawa…

Samolot wylądował. wreszcie byłam w domu. Kochane, swojskie klimaty Warszawy. Jeszcze tylko ok godzina jazdy komunikacją miejska i będę w domu. Nareszcie. Wgramoliłam się do autobusu, usiadłam na wolnym miejscu i oparłam głowę o szybę "oby tylko dojechać do centrum, stamtąd już niedaleko do domu" myślałam.
Gdy wreszcie dojechałam, otworzyłam drzwi, weszłam do przedpokoju, puściły mi nerwy i rozpłakałam się. Tak siedziałam na torbie w przedpokoju, zapłakana. "Co za idiotka ze mnie!! Jak mogłam mieć nadzieję, że taki facet jak Marat zwróci uwage na taka zwykłą dziewczynę jak ja!!!"- myślałam i płakałam..
Nagle moja komórka zaczęła wibrować. Odebrałam i nim zdążyłam powiedzieć "halo", Kaśka włączyła swój karabinek maszynowy i zarzuciła mnie serią pytań
- Jak jest w Paryżu? Jaki jest Marat? Całowałaś się z nim? Jak wrażenia po kolacji? musisz mi wszystko opowiedzieć, nie pomijając żadnych szczegółów.
Zdołałam wykrztusić z siebie jedno zdanie, że juz jestem w domu. Widocznie wyczuła po tonie mojego głosu, że coś jest nie tak, bo powiedziała
- Zaraz u Ciebie będę - i wyłączyła się.
Nie minęło pół godziny, jak zadzwonił dzwonek. Otworzyłam drzwi i wpuściłam ja do środka.
-Jak Ty wyglądasz! - popatrzyła się na mnie - Chodź, usiądź, zrobię Ci herbaty. Ty mi wszystko opowiesz, a ja w tym czasie rozpakuję tą twoja torbę - zarządziła. Kochana Kasia, jak to dobrze mieć taką przyjaciółkę.
Opowiedziałam jej wszystko jak na spowiedzi, z najdrobniejszymi szczegółami, moimi myślami. Popatrzyła się, pokiwała głową i powiedziała
- Wiesz co myślę, powinnaś o tym zapomnieć jak najszybciej i cieszyć się wakacjami
- Łatwo mówić, trudniej zrobić - powiedziałam
- Wiem, wiem, ale od czego ma sie przyjaciół - uśmiechnęła się - Mam dla Ciebie pewną propozycję
- Jaką? - zapytałam
- Wiedziałam, że Cię to zainteresuje - uśmiechnęła się, a oczka zaczęły jej błyszczeć
- No powiedz wreszcie - powiedziałam zniecierpliwionym tonem - nie trzymaj mnie w niepewności
- Chcemy pojechać całą paczką, z Tobą oczywiście na jakieś dwa miesiące do Sopotu, co Ty na to?
- Sopot... plaża, słońce, morze.... - rozmarzyłam się
-.... i pełno facetów, dzięki którym będziesz mogła zapomnieć o Safinie - dodała Kaśka
- Gdzie będziemy mieszkać?
- Wszystko załatwione, nie martw się, wiem, że lubisz mieć wszystko zapięte na ostatni, nawet najmniejszy guziczek - kpiła ze mnie
- Kto jedzie?
- Ja , Ty, Tomek, Twój brat Marek z dziewczyną, Kamil, Karol, Krzysiek, Agnieszka, Iwona...chyba wszyscy, ale skład może jeszcze ulec zmianie.
- Aha, spoko, a co z zakwaterowaniem, jedzeniem, itp.
- Oj jaka ty jesteś, zaraz wszystko Ci opowiem- żachnęła się - jakiś znajomy Kamila zna właścicieli domu, w którym będziemy mieszkać, oni wyjeżdżają i potrzebują kogoś, kto by im tego domu popilnował i zgodzili się, żebyśmy spędzili tam te dwa miesiące, a może uda się nam zostać dłużej - wreszcie dobrnęła do końca
- To super!! – wykrzyknęłam
Czerwiec szybciutko zleciał i zaczął się lipiec. Pomału zapominałam o całej sytuacji która wydarzyła się w Paryżu. Właśnie szykowałam się do wyjazdu. Pakowanie nie sprawiło mi żadnych trudności. Z całą paką wsiedliśmy do autobusu. Jechaliśmy trochę czasu bo przecież z Wawki do Sopotu nie jest tak blisko (ale i nie daleko). Najważniejsze że podczas podróży nie nudziłam się. Domek w którym zamieszkaliśmy był duży i przytulny nie zapominając o tym że powinniśmy go pilnować.. Parter, piętro i poddasze/strych. Ja rezydowałam w wielkim pokoju gościnnym wraz z Kaśka , Agnieszką, Iwoną i dziewczyną mojego brata. Dziewczyny muszę się trzymać razem. Chociaż było naprawdę dużo pokoików to wszystkie chciałyśmy być w jednym. Lipiec strasznie się ciągnął, ale to chyba dobrze. Prawie codziennie znajdowaliśmy się na plaży. Jak nie plaża to zwiedzanie Trójmiasta.
Jako, żę jesteśmy bardzo zgraną paczką, rozplanowaliśmy sobie dyżury. Trochę jak dzieci w przedszkolu, ale przecież musiał istnieć jakiś podział obowiązków. Akurat wypadł dzień kiedy to nasi dzielni chłopcy mieli zatroszczyć się, o to abyśmy nie pomarli z głodu. Kiedy rano wstałyśmy (oczywiście później niż oni żeby dać im szansę na wykazanie się), śniadanko stało już na stole w kuchni. Byłyśmy pod wrażeniem: pięknie nakryty stół, na każdym talerzu tosty, no i trochę dżemiku. Do tego gorące mleczko. Normalnie szok w trampkach.
- Skoro tak się zaczyna ciekawe co będzie na obiad- rzuciłam do Marzenki, dziewczyny mojego brata.
- E tam obiad. Co będzie z kolacją- zastanawiała się Kaśka.
Chłopców nie było w kuchni, więc mogłyśmy powymieniać uwagi bez problemu.
- No na kolacje to im już pewnie braknie inwencji i zaproszą nas do jakiejś restauracji- z nadzieją w głosie zauważyła Iwona.
Zaczęłyśmy się śmiać i wtedy weszli nasi dzielni kucharze.
- Nie doczekanie wasze- rzucił Tomek, którego nigdy nie opuszczał dobry humor z odrobiną sarkazmu, zwłaszcza w stosunku do kobiet.- Myślicie, że wykosztowywalibyśmy się dla was na jakąś restaurację. Ależ wy, kobiety jesteście. To wasze naiwne nasienie, sprowadzi kiedyś zagładę na świat- apokaliptyczna wizja Tomka rozbawiła pozostałych chłopców, ale nam nie bardzo się spodobała.
- Ależ Tomku, nie spiesz się tak z ocenianiem nas, kobiet. Drzazgę w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie? - oj miałam ochotę się z nim podroczyć.
- Ale my Zoju nie mówimy o belkach.- Tomek zaśmiał się
- Fakt, nie o belkach tylko kłodach jakie wy faceci rzucacie nam pod nogi.
- My wam rzucamy kłody pod nogi? Kochanie toż my wszystko co robimy, robimy po to żeby was uszczęśliwić i ułatwić życie.
- No, więc jesteśmy naiwne myśląc, że nas chcecie uszczęśliwić i nam pomagać, czy faktycznie nam pomagacie? Coś się chyba zagmatwałeś skarbie.- powiedziałam z uśmiechem chrupiąc pysznego tosta z dżemikiem.
- Qrde, nie da się z wami wygrać.- Tomek się uśmiechnął- Ale nie ma słodszej porażki niż porażka z kobietą.
- Ależ my wcale nie musimy walczyć. Możemy przecież żyć w zgodzie i przyjaźni.- wyjechała ze swoją pacyfistyczną hipotezą Agnieszka.
- Ale to zaprzeczałoby prawdą zawartym w "Faceci są z Marsa, Kobiety z Wenus".- wszyscy zaczęli się śmiać. - O co wam chodzi?
- Facet czyta takie książki?- Zapytała Marzenka
- Wiesz Skarbeczku mój, miałem nadzieję, że pomoże mi to rozwiązać problem Twojego bólu głowy.- mój braciszek uśmiechnął się i ponownie wszyscy zaczęli się śmiać.
- Mojego bólu głowy czy twojego ciągłego zmęczenia?- Marzena nie pozostała mu dłużna.
Nasza niesamowicie konstruktywna rozmowa o kobietach i mężczyznach nie skończyła się wraz ze śniadaniem. Trwała przez cała drogę na plaże wpadając w różne zakola i rozgałęzienia, czasem całkowicie zbaczając z tematu. Niestety kiedy zaczęliśmy grać w siatkówkę musieliśmy ja przerwać, bo nikt nie był w stanie skupić się na grze.
Mecz zakończył się wynikiem 3:2 dla dziewczyn. Nie ma się co dziwić, w końcu Kaśka, Marzena i ja gramy w siatkówkę od wielu lat. Po wyczerpującej grze wszyscy rzuciliśmy się w fale Bałtyku, po czym udaliśmy się do domu. Ledwo weszliśmy a do środka, a chłopcy już zaczęli nas wyganiać na spacer. Co miałyśmy zrobić?- poszłyśmy pochodzić po mieście. Po 2 godzinach zmęczone i głodne wróciłyśmy do domu. Tu czekała na nas na stole niespodzianka.
Niespodzianka składała się z dwudaniowego obiadu i stołu nakrytego w kolorze czerwonym, z kontrastującymi elementami bieli, którymi była zastawa. Obiad może nie bardzo wyszukany, ale za to jaki pyszny! Na pierwszy rzut dostałyśmy fasolkę szparagową z zasmażeczką (jakie to tuczące!) i jajeczko, a na drugie mistrzowsko wykonane spaghetti bolognese. Nie zapomniano nawet o parmezanie. Wszystko było cacy, ale, że nam kobietom nie można dogodzić podniosły się głosy krytyki:
- A gdzie zupka?- zapytała Iwonka ze smutnym wyrazem twarzy przedszkolaka- Ja chcę zupkę- juz prawie zaczęła płakać, ale nie zdążyła bo my zaczęliśmy się śmiać i musiała od nas dołączyć, czy jej się to podobało czy nie.
- Zupki nie ma.- zakomunikował Tomek ku naszemu przerażeniu.
- A dlaczegóż to nie ma tak ważnego elementu dwudaniowego obiadu?- Nie bardzo nam brakowało tej zupy, ale powód dlaczego odeszli od konwenansu zupy i drugiego dania, jako składowych obiadu bardzo nas interesował.
-Ponieważ jako bardzo twórczy i oryginalni ludzie postanowiliśmy, że ten obiad nie będzie jak wszystkie.- walnął ściemę Tomek. Niestety Kamil go wkopał.
-Nie no dziewczyny, prawda jest taka, że żaden z nas zupy gotować nie umie.- Wybuchnęłyśmy śmiechem, a oni biedni nie wiedzieli dlaczego. Kiedy my gotowałyśmy, poszłyśmy do sklepu i kupiłyśmy zupę w proszku, bo nam się gotować nie chciało. A nasi biedni bohaterowie pewnie nawet nie wiedzą, że takie zupy są produkowane, ale i tak byłyśmy pod wrażeniem ich umiejętności i poświęcenia.
Popołudnie zeszło nam na planowaniu dnia następnego. Mieliśmy zamiar wybrać się do gdyńskiego oceanarium i zwiedzić Błyskawicę cumującą przy Skwerze Kościuszki. Oczywiście wieczorem znowu zostałyśmy bardzo elegancko wyproszone. Chłopcy musieli mieć czas na przygotowanie kolacji.
Znowu pięknie nakryty stół, tym razem w kolorze niebieskim, do tego jeszcze świece, których nie było wcześniej. Oto co czekało na nas po powrocie do domu. Dania były bardzo wyszukane, więc raczej nie wierzyłyśmy, że gotowali sami. Prawdopodobnie kupili je w jakiejś knajpie i przynieśli do domu, ale nie pytałyśmy ich o to, żeby nie psuć nastroju. Po kolacji urządziliśmy sobie seans filmowy z ciasteczkami , czipsami, lodami i oczywiście winkiem, a potem poszliśmy sapać.
Rano wstaliśmy pełni chęci do życia. Do Gdyni postanowiliśmy iść na piechotę, ewentualnie w razie zmęczenia wsiąść w autobus, więc wyruszyliśmy w miarę wcześnie...
Doszliśmy. Po długiej, męczącej ale i wesołej podróży stanęliśmy przed drzwiami oceanarium. Kupiliśmy bilety i weszliśmy do środka. Magia. Tego jak pięknie tam było, nie da się opisać. Na wyciągnięcie ręki, pływały najprzeróżniejsze rybki...szkarłupnie... cudo, cudo Po około dwóch godzinach zwiedzania, poszliśmy coś zjeść. Weszliśmy do jednej z wielu pizzerii i zamówiliśmy sobie 5 dużych pizz i 10 zimnych piw. Siedząc w chłodnej, dzięki klimatyzacji knajpce wymienialiśmy poglądy na temat tego co zobaczyliśmy w oceanarium. Wieczorem wróciliśmy do domu i wykończeni padliśmy na łóżka.
Obudziłam się o 2 w nocy.
-Dziewczyny wstawać- wykrzyknęłam. One poderwały się z łóżek:
- Co się stało??
-Nic, ale mogłybyśmy iść sobie teraz popływać. To idziemy obudzić chłopaków.
Patrzyły na mnie jak na wariatkę...
-Dobra. Idziemy- zawołała Kaśka i poszła do chłopaków.
-Idziemy pływać!!!! Wstawać!!!
maka
PostWysłany: Pią 20:42, 12 Wrz 2008    Temat postu:

Tak fajnie się zaczyna...A tu ucięcie...Urażona duma :>
karolka
PostWysłany: Pon 10:14, 08 Wrz 2008    Temat postu:

i kolejna część dla was dziewczynki Wink



3. Zwiedzanie, kolacja i…..

Próbowałam jak najszybciej się przygotować. Ponownie wzięłam "prawdziwą" kąpiel, wysuszyłam włoski i ułożyłam w fanatazyjną fryzurę. Nawet mi makijaż wyszedł bosko. Ubrałam swoją bordową kieckę, czarne szpilki i biżuterię pożyczoną od Kaśki....i oczywiście wypsikałam się perfumami. Chwila zastanowienie - czy nic nie brakuje.... Wyrobiłam się ze wszystkim do 19.00 . Z Maratem umówiona byłam na 19.30, więc miałam jeszcze trochę czasu. Spojrzałam jeszcze do lustra.... Sama sobie się dziwiłam - wyglądałam cudnie. Po chwili........
Usłyszałam pukanie do drzwi. Zdziwiłam się, bo przecież miałam jeszcze trochę czasu. Kiedy otworzyłam drzwi zobaczyłam portiera:
- Limuzyna już podjechała i czeka na panią- powiedział po angielsku z francuskim akcentem,
- Dziękuję, już schodzę-zastanawiało mnie czy ten facet wyczuł moje zdziwienie, chociaż starałam się być w miarę poważna.
Wzięłam torebkę, jeszcze raz przejrzałam się w lustrze i wyszłam z pokoju. W holu recepcji wydawało mi się, że wszyscy mi się przyglądają. Mężczyzna w średnim wieku spojrzał na mnie badawczo i powiedział coś swojemu koledze obok. Dziwnie się czułam, ale w głębi duszy miałam nadzieję, że Marat też mi się tak będzie przyglądał i zachwycał. „A co mi tam, trochę próżności nigdy nie zaszkodzi”- powiedziałam sama do siebie i wsiadłam do samochodu. Jadąc ulicami Paryża zastanawiałam się co Marat takiego szykuje. Pięciogwiazdkowy hotel już był, propozycja przedłużenia pobytu też, ale nie było jednego... W tej chwili właśnie zorientowałam się, że samochód zatrzymał się, a jego drzwi otworzył mi kierowca. Wysiadłam i ujrzałam, że znajduję się przed jedną z najlepszych, ale i najdroższych restauracji w Paryżu. W Taillevent.
Marat czekał na mnie przed restauracją.... Odświętnie ubrany otworzył drzwi i poprosił mnie do środka. Zdjął mój płaszczyk i udaliśmy się w stronę stolika. Restauracja .... nie mogę znaleźć słowa, by móc skomentować to miejsce. Siedząc w takiej restauracji u boku takiego mężczyzny jak Marat czułam się niczym królewna w bajce. Po dłuższej chwili Marat powiedział:
-Pięknie wyglądasz Zosiu - w takim momencie wybaczę Maratowi że powiedział do mnie Zosiu .. z drugiej strony Zoju - jakby to brzmiało??
-Dziękuje Marat, ty również - raczej to nie było miejsce na żarty więc każdy z nas zachowywał się z pełną powagą. Podszedł kelner, odsunął krzesło, żebym mogła usiąść, podał menu ukłonił się i odszedł. Byłam lekko podenerwowana, więcej sparaliżowana. Tak działała na mnie ta elegancka restauracja, bo do obecności Marata zdążyłam się już przyzwyczaić. - "Nie będzie tak źle"- myślałam ufna w swe zdolności adaptacyjne.- "Spokojnie Zoja, trzymaj się, wszystko jest pod kontrolą"- próbowałam uspokajać samą siebie. Jednak nie było to proste. Czułam, że drżę od środka. Bałam się, że popełnię jakiś błąd. Nie bardzo wiedziałam jak mam się zachować.
- No więc, co zjemy? - Zapytał Marat
- A ty ciągle o jedzeniu- Rzuciłam z niedowierzaniem. Choć logicznie myśląc jego pytanie było całkiem na miejscu, w końcu byliśmy w resauracji, umówieni na kolację.
- Zoju... Chyba muszę cię uświadomić... -"Jestem już uświadomiona"-
pomyślałam - "Boże Zośka o czym ty myslisz"- Nie mogłam uwierzyć na jakie manowce wyprowadza mnie moja główka - ....że do restauracji przychodzi się, żeby coś zjeść...
- I porozmawiać- przerwałam mu
-I porozmawiać- Zgodził się- Ale jedzenie jest jednakowoż rzeczą najbardziej istotną w miejscu zwanym restauracją.- dodał z niesamowicie poważna miną, ale śmiejącymi się oczami. Sposób w jaki to powiedział całkowicie mnie rozłożył. Udało mu się rozładować atmosferę...
- Nie mogę się z panem zgodzić- kontynuowałam w podobnym do jego tonie.- Miejsca takie jak to, w którym się obecnie znajdujemy służy przede wszystkim spotkaniom, które mają na celu zacieśnianie więzi towarzyskich tudzież biznesowych.- wybuchnął śmiechem na tyle cichym, aby nie zwrócić na siebie "uwagi".
- No to chyba wtopiliśmy się w gości. - powiedział.
- Zdecydowanie tak. - Napięcie i zdenerwowanie, które wcześniej mi towarzyszyło zaczynało powoli odpływać. Czułam się coraz pewniej.
- No to może popatrzmy w to menu. Kiedy przyjdzie kelner wypada wiedzieć co tu w ogóle podają. - Marat wziął do ręki kartę dań i zaczął ją uważnie czytać.
Znowu dla mnie niezręczna sytuacja... Menu było w języku francuskim....ale cóż....teraz nie mogę się poddać! Zagadałam :
-Już wybrałeś ? Może ty coś zaproponuj, zawsze liczę się ze słowem mężczyzny - ściema na maksa.
-Oooo.. to chyba nowość. Ciekawe co jest specjalnością szefa kuchni.
-No właśnie.. zapytajmy kelnera...
- Albo nie. Nie pójdziemy na łatwiznę. Wybierzemy sami.- Marat zmienił zdanie… Niestety…
Oboje zatopiliśmy się w nader ciekawej lekturze z której nie mogłam zrozumieć ani jednego słowa. Dobrze, że chociaż były krótkie opisy po angielsku. Byłam przynajmniej pewna, że nie zamówię sobie żabich udek, czy innych ślimaków. Kiedy podszedł kelner byliśmy gotowi:
- Dla mnie królik w białym winie- powiedział Marat, po czym zwrócił się do mnie- A dla ciebie?
- Ja proszę Cassoulet- powiedziałam nie patrząc na kelnera tylko na Marata. Miałam nadzieję, że tak właśnie należy zrobić. W końcu we wszystkich filmach odbywa się to w ten sposób.
- A co będzie na deser?- Zapytał po angielsku kelner
- Dla pani...- Marat zwrócił się do mnie
- Cassate po neapolitańsku- odpowiedziałam
- .... Cassate po neapolitańsku, a dla mnie Tiramisu.
- Proszę jeszcze wybrać wino.
- Może ty wybierzesz?- Pytający wzrok mojego dzisiejszego partnera, zwrócił się w moją stronę.
- Dobrze.- Chyba chciał sprawdzić, czy znam się na rzeczy- Proponuję Chateau-Grillet, czerwone, półwytrawne, rocznik 1972, ewentualnie 1984.
Marat oczywiście powtórzył wszystko kelnerowi, ten popatrzył na mnie z uznaniem. -"Chyba dobrze trafiłam"- pomyślałam
Ufff....jakoś wybrnęłam z tej niezręcznej sytuacji.
Kelner odszedł, a ja odezwałam się do Marata :
-Tak właściwie, to czemu właściwie wybrałeś Paryż żeby zjeść ze mną kolację ?
-Bardzo lubię to miasto, a dawno tutaj nie byłem. Nie miałem za dużo czasu ... rozumiesz ... turnieje i tak dalej....-po chwili przerwy dodał- i nie miałem z kim przyjechać. Poza tym wiem jak na laski działa to miasto. - odpowiedział z powagą.
-Zastanawia mnie też czemu zaproponowałeś przedłużenie pobytu...- teraz ja do niego się uśmiechnęłam.
-Hm....niech to będzie na razie tajemnicą - zaśmiał się.
- No dobra, nie jestem wścibska.- Jakoś dziwnie się poczułam, kiedy to powiedział.- Aha i jeszcze jedna sprawa…
- Słucham…- przerwał mi- To jakaś chwila prawdy?
- Raczej szczerości.- powiedziałam poważnie- Ta sprawa dotyczy „lasek”. Nie mów do mnie w ten sposób, bo nie jestem pierwszą lepszą.- Przeszkadzało mi to od początku, bo naprawdę nie znoszę, kiedy facet tak do mnie mówi, ale nie czułam się wystarczająco pewnie, żeby zwrócić na to jego uwagę wcześniej.
- Ok., nie ma problemu, ale o ile pamiętam zrobiłem to najwyżej 2 razy.- Zaczął się bronić, jak to każdy facet ma w zwyczaju, kiedy zwróci mu się uwagę.
- Czyli o 2 razy za dużo.- ucięłam temat. Niech nie myśli, że mu wszystko wolno.
Hm… poczułam ulgę bo powiedziałam nareszcie to co czułam. Ja już taka jestem że jeśli coś mnie gryzie to mówię wszystko prosto w twarz.
-Nie lubię głupich dziewczyn, a ty do grona takich pustych lalek nie należysz i to mi się w tobie najbardziej podoba. Wiem, nieraz głupio się zachowuję, ale proszę wybacz mi.... - naprawdę byłam wkurzona i Marat to zauważył.
-Pierwszy i ostatni raz ci wybaczam... Jeśli wiesz że nieraz głupio się zachowujesz to czemu nie próbujesz tego zmienić? Marat, co za dużo to niezdrowo - odparłam poważnie, nie byłam zbyt miła i zdawałam sobie z tego sprawę...
-Oh… czcigodna pani, nie, nie, naprawdę przepraszam - skapnął się że znowu robi coś źle.
-Dobra, koniec bo zaraz pogryziemy się jak psy - chyba pierwszy raz od pobytu w tej restauracji uśmiechnęłam się do Marata.
Na szczęście kelner przyniósł zamówienie, więc nie było problemu z zajęciem się czym innym niż rozmowa. Jedliśmy w milczeniu. Cisza ciążyła coraz bardziej.- "Może nie powinnam tak wybuchać"- pomyślałam - "Ne, zdecydowanie dobrze zrobiłam, przecież mogło mnie to drażnić." Wydawało mi się, że Marat zareagował na to trochę zbyt nerwowo, ale jakoś nie mogłam znaleźć przyczyny. Zastanawiałam się o co mogę go zapytać, żeby zmienić tą nieprzyjemną atmosferę. Nie lubił być powodem załamania nastroju...
- Więc na jaki turniej jedziesz w najbliższym czasie?- to było głupie pytanie, bo przecież bardzo dobrze znałam odpowiedź. W końcu był początek czerwca, więc gdzie wtedy wybierają się tenisiści?
- Wimbedon.- Odpowiedział obojętnie
- Trawka?- rzuciłam frywolnie. "Boże, żeby zaczął ze mną znowu rozmawiać. Nienawidzę ciszy!"
- Trawka, trawka. Nie lubię grać na trawce, ale nie mogę opuścić takiego turnieju.
- Nie możesz, czy nie chcesz?- rzuciłam pytająco
- Właściwie to nie chce. Wiesz, Wimbledon to tradycja, historia, wszystko czym tenis był i jest. Tego porostu nie można opuścić.
- To dlaczego nie lubisz tam grać?
- To nie kwestia Wimbledonu tylko tej cholernej trawki. Niby wiem jak na niej grać, ale wiedzieć to jedno, a faktycznie grać drugie.
- Czyli po prostu nie umiesz grać na trawie...- sarkazm kipiał z każdego słowa.
- No i tu mnie masz. Porównując z innymi nawierzchniami, zdecydowanie nie umiem grać na trawie.- uśmiechnął się.- Ale nie rozmawiajmy o mojej pracy. Wystarczy, że mam świadomość zbliżającej się trawki na co dzien.- Ale on się ładnie uśmiecha....- Jak Ci smakuje twoje Coso...coś tam?
- Moje Coso...coś tam jest przepyszne, na pewno lepsze niż twój króli...coś tam.- Zaczęliśmy się śmiać.
- Nie, niemożliwe. Nie ma nic lepszego niż królik w winie, popijany winem. Chcesz spróbować?- zapytał patrząc na mnie z ukosa śmiejącymi się oczkami.
- Taki miłośnik jedzenia - ależ ja to ładnie ujęłam - ja ty na pewno się ze mną nie podzieli - Ciekawe czy da się sprowokować....
- Przeciwnie. Ja cię nawet chętnie pokarmię.- Mówią to odkroił kawałek królika i poczęstował mnie nim. "Niesamowite, Safin karmi mnie własnym królikiem!"- Akurat nie królik był tu ważny, ale sam fakt, że siedzi na przeciwko mnie i karmi mnie ze swojego talerza. Moje myśli znowu zaczęły odpływać w "złym" kierunku: "Z jedzenie można robić dużo interesujących rzeczy. Ciekawe czy Maracik bawił się kiedyś jedzeniem w łóżku". Cóż nic nie poradzę, że nachodzą mnie takie myśli. Co w tym złego? Przecież od myśli do czynów droga daleka.
- Jesteś jeszcze? - qrde chyba znowu się zamyśliłam - Mayday, mayday. Houston do Zoji!
- Przepraszam już wróciłam - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Widzę, jestem tylko ciekaw gdzie byłaś.
- Zastanawiałam się, które z nas ma lepsze danie.
- No powiedzmy, że Ci wierzę - W tym momencie kelner przyniósł deser - A deser? Który jest lepszy?
- Wiesz lody to moja największa miłość. Uwielbiam wszystkie. No prawie wszystkie, bo za owocowymi nie przepadam, więc w przypadku deseru nie będzie rozróżnienia.
- Powiedziałaś to tak poważnie, że nie śmiem ci nie wierzyć.
- I dobrze. Tak ma być.
Jedząc lody zaczęłam się zastanawiając, co będziemy robić jutro. Chyba ma jakieś plany skoro chciał, żebym została...
Kiedy skończyliśmy kolację była 23. Byłam zmęczona. W końcu wstałam bardzo wcześnie. Marat odwiózł mnie do hotelu...
Jadąc prawie nie zamieniliśmy słowa. " Czyżby był na mnie zły" - to pytanie najbardziej mnie nachodziło - "Ale przecież później już było wszystko OK" - przynajmniej tak mogłam się pocieszać. W końcu dojechaliśmy pod mój hotel. Jeszcze siedząc w samochodzie Marat zapytał:
- Odprowadzić cię na górę, Zoju?
- Jak chcesz to proszę bardzo - odpowiedziałam.
Weszliśmy do hotelu, poprosiłam o klucze i wsiedliśmy do windy.
- Marat, mam do ciebie pytanie,
- Tak,
- Co będziemy jutro robić? Gdzie pójdziemy, o której godzinie, i w ogóle?
- Tak, wy kobiety - ach, ten jego uśmiech, zawsze przy nim wymiękam - zawsze chcecie wiedzieć wszystko i jak najszybciej.
- No, przepraszam, ale mógłbyś uchylić chociaż rąbka tajemnicy.
- Wszystko w swoim czasie - u licha, co on kombinuje - jutro się dowiesz, powiedzmy, że to niespodzianka.
- Dobra, jakoś wytrzymam do jutra i utrzymam wodze mojej ciekawości.
- Tutaj? - zapytał Marat kiedy dotarliśmy do drzwi mojego pokoju , a raczej apartamentu.
- Tak, tutaj.
- To do jutra Zoju, miłych snów - kiedy to powiedział pocałował mnie w policzek, a ja nie potrafiłam nic odpowiedzieć tylko
- Tak, przyda się, jestem strasznie zmęczona. Dobranoc.
Weszłam do pokoju i szybko wzięłam prysznic, poskładałam porozwalane ciuchy i poszłam do wyrka. Byłam wykończona... Cieszył mnie fakt iż udało mi się zmienić nastrój który początkowo panował w restauracji.
Rano oczywiście szybko się ogarnęłam...zjadłam porządne śniadanie i oczekiwałam na jakikolwiek znak od Marata. Marat okazała się dzisiaj rannym ptaszkiem bo o w pół do 9 pokazał się w hotelu. Po co miała się marnować każda spędzona chwila w Paryżu. Na dole już czekała limuzyna. Niespodziewanie zatrzymaliśmy się przed jednym z najbardziej luksusowych sklepów "CELINE".
- Może jakieś małe zakupy?- zapytał uśmiechając się jak zwykle. Nic nie powiedziałam bo przecież nie miałam za dużo pieniążków, a bądź co bądź ten sklep jest jednym z najdroższych....Odpowiedziałam więc uśmiechem.
- Wiesz ja jestem troszkę dziwny, bo w przeciwieństwie do inny facetów - uwielbiam zakupy. Ale chyba nie przeszkadza Ci to prawda?
- Nie, nie ależ skąd. Ja też lubię czasem pochodzić po sklepach. Tylko troszkę dziwi mnie że Ty to lubisz... niby taki prawdziwy facet, a lubisz to co kobiety...- znowu zaczęłam się z nim drażnić - hmmm dziwne, dziwne. Może coś ukrywasz? Teraz medycyna plastyczna potrafi zdziałać cuda...
Popatrzył na mnie zdziwiony, po czym zaczął się śmiać.
- Może i ukrywam... może w spodniach mam coś innego niż myślisz...
- Dobra, dobra, bo się zaraz przestraszę - odpowiedziałam. Wyszliśmy z samochodu po czym udaliśmy się w kierunku drzwi wejściowych. Nagle poczułam się bardzo głupio ..bo naprawdę nie miałam dużo kasy, tym bardziej nie na takie sklepy!! W środku były same odjazdowe szmaty ... no cóż .... luksus to luksus. Chwilę pochodziliśmy w milczeniu. Ja z przestraszoną miną patrzałam tylko na ceny. Marat zagadał:
- No piękna, wybrałaś już coś? - no.....jasne !!
- Nic, jestem niezdecydowana, wszystko mi się podoba - przecież nie powiem mu że nie mam za dużo kasy.
- No to wybierz coś sobie ...
Zastanawiałam się co powiedzieć i zrobić. Kaśka powiedziałaby w tym momencie, jak dają to bierz... Ale czy ja tak potrafię....
- Marat, a może Ty mi poradzisz co mam wybrać? Bo ja nie mogę się zdecydować.-
- No dobra, tylko daj mi 5minut ok. Musze wiedzieć w jakim kolorze będzie ci najlepiej. Podejdź bliżej- odpowiedział. Czemu mam podejść bliżej? Chce sprawdzić jaki nosze rozmiar? O co może mu chodzić?
- A czemu mam podejść bliżej? - zapytałam, chcąc się czegoś dowiedzieć.
- No przecież musze popatrzeć w Twoje śliczne oczka i sprawdzić jaki jest ich kolor, żebym mógł wybrać coś odpowiedniego.-odpowiedział, patrząc na sukienki.
- No ale przecież ja mogę Ci powiedzieć jaki one mają kolor. One są...
- Nie mów tylko podejdź! - przerwał mi Marat delikatnie podnosząc głos, ale i uśmiechając się serdecznie. Popatrzył na niego i zrobiłam smutną minkę.
- Oj przepraszam Zoju, niepotrzebnie podnosiłem głos...-powiedział i podszedł do mnie. Podniósł do góry moją spuszczoną głowę po czym dodał:- Piękne brązowe oczy...
- Po mamusi - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Ooo właśnie...przy okazji gdybyś dzwoniła do rodziców to pozdrów ich ode mnie.
- Nie ma sprawy.. na pewno się ucieszą z od pozdrowień samego Marata Safina.
- Dobra, leć czym prędzej do przymierzalni... - podał mi piękną suknię, na razie nie będę jej opisywała bo kiedy spojrzałam na cenę zwątpiłam.....
- Marat, widziałeś cenę??
- Zdawało mi się że już skończyliśmy na ten temat rozmowę.
- Już lecę do przymierzalni !!! - ubierając sukienkę pomyślałam że fajnie mieć takiego chłopa który lubi chodzić na zakupy, hm...chociaż wątpię....chłop + zakupy = katastrofa ......raczej powiedział to specjalnie żebym za bardzo się nie spieszyła......
Stojąc w przymierzalni ubrana w suknie o jakiej zawsze marzyłam zastanawiałam się czy jednak powinnam przyjąć taki prezent od, jakby na to nie patrzeć obcego człowieka. Kłóciło się to z wyznawanymi przeze mnie imperatywami kobiety niezależnej i samodzielnej. Mimo, że pokusa była ogromna postanowiłam jej nie ulegać. Nie czułabym się z tym dobrze. Sumienie gryzło by mnie przez bardzo długi czas...
- No może się pokarzesz?- głos zniecierpliwionego Marata odezwał się z za drzwi przymierzalni - Wiesz, lubię zakupy, ale moja cierpliwość ma swoje granice - powiedział udając zdegustowanie.
- Już wychodzę - odpowiedziałam otwierając drzwi przymierzalni.
Marat popatrzył na mnie krytycznie, ale:
- Cud miód - uśmiechnął się.
- Super, że ci się podoba, ale koniec tego gapienia się- weszłam z powrotem do przymierzalni. Wyszłam po chwili w moim ubranku.
- No to bierzemy? - zapytał.
- Nie. Nie mogę przyjąć od ciebie tak drogiego prezentu - odpowiedziałam stanowczo.
- Ale... - zaczął - przecież...
- Nie i koniec - przerwałam mu. Czy on nie może zrozumieć, że przyjechała do Paryża na kolację, a nie żeby zostać jego utrzymanką? Nie potrzebuję sponsora.
- No dobrze nie będę się kłócić, chociaż przyznam, że trochę mnie to uraziło.
- Przepraszam, ale zrozum, że bardzo źle bym się z tym czuła - opowiedziałam poważnie.
- Szczerze mówiąc rozumiem...ale szkoda - no nie był zbyt zadowolony, ale za to ja lepiej się poczułam. - Jeżeli już tutaj jesteśmy może sobie coś sama wybierzesz...- właściwie to miał rację....być w Paryżu i nie kupić sobie jakiegoś ciucha to przecież przestępstwo. Poszukałam jakiejś fajnej, taniej bluzki, przymierzyłam i kupiłam bo pasowała jak ulał. Wychodząc ze sklepu odezwała się do Marata:
- Marat, jeszcze raz przepraszam - wiedziałam że jego męska duma została zraniona więc postanowiłam szybko dać buziaka w policzek, aby nikt nie zauważył. Dziwiło mnie to że się odważyłam go pocałować ...
- Zoju, nie jestem na ciebie zły, wręcz przeciwnie... Właściwie to nie za bardzo lubię zakupy, a pomyślałem, że ty wręcz przeciwnie. Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła. Takie małe kłamstewko. Większość kobiet, z którymi byłem je uwielbiała, więc chciałem ci zrobić przyjemność. Miłe wspomnienia z Paryża, rozumiesz.
- Zawsze mnie zastanawiało, czemu faceci myślą, że kobiety uwielbiają zakupy. Nie powiem, że ich nie lubię, ale znowu nie uwielbiam. Jednak miło mi, że pomyślałeś. Dziękuję, a miłe wspomnienia z Paryża już mam.
- Znaczy się??
- No nie, chyba mi nie powiesz, że nie wiesz o co chodzi?- "on się znowu ze mną droczy, ale czemu mi się to tak podoba"- tylko to mi przychodziło do głowy.
- Nie, no jakoś nie wiem czemu?
- Marat, czemu ty mi to robisz?
- Co robię? - teraz już się śmiał
- Proszę cię, nie śmiej się, przecież wiesz. Nie co dzień spędza się miło czas z jednym z najlepszych tenisistów świata i nie tylko.
- I nie tylko, co masz na myśli? - "I tu cię mam, ha!" – pomyślałam.
- Teraz się zastanawiaj, proszę bardzo, to za to, że się śmiałeś.
- Dobrze już, dobrze, ale ty mi to robisz specjalnie.
- Nie, skądże. - Teraz oboje śmialiśmy się.
- To dokąd teraz pójdziemy Marat?
- Nie wiem, może coś zjemy, już południe dawno minęło?
- Ja nie wiem gdzie ty to mieścisz? Ale dobrze, jak jesteś taki głodny to chodźmy.
Z Paryża najbardziej zapamiętam chyba te restauracje, lokale itd. Ale cóż..... Znowu pozostało mi oglądać Marata w akcji...tzn. jak pożerał to co miał podane na talerzu. Ja głodna nie byłam więc zamówiłam sobie tylko wodę mineralną. Znowu zaczynałam się nudzić .... W pewnej chwili Marat odsapnął i zagadał :
-Ty nic nie jesz !!
-A no na razie nic nie jem.. coś nie pasuje? - tylko zerknęłam na Marata, a on od razu wyczuł że znowu nie powinien się wtrącać.
-Nie, wszystko pod kontrolą .... - trochę się zaśmiał.
-No to się cieszę.
-Wczoraj obiecywałem, że zabiorę cię w ciekawe miejsca. Już się obżarłem więc wstawaj. Idziemy na dłuższy spacer.
-No !! - wykrzyczałam- nareszcie zrobimy coś pożytecznego
Podczas, gdy przemierzaliśmy Paryż:
- Wiesz co, zanim mi powiesz gdzie teraz idziemy, to ja ci powiem ci chcę zobaczyć.
- Ależ proszę, jestem otwarty na wszelkie sugestie. Zwłaszcza, że ja tu tylko robię za przewodnika.
- Taa, wspaniały z ciebie przewodnik. Prowadzisz mnie z kanjpy do knajpy- rzuciłam ironicznie.
- E no. Znowu masz pretensje. Możesz chociaż docenić, że pracuję za darmo. Nalezy mi się za to chociaz jakiś posiłek, za który i tak sam sobie muszę zapłacić.- tłumaczył sie z uśmiechem na twarzy.
- No wiesz, ja cię nie wynajmowałam. Sam sie ofiarowałeś, więc tylko głupek by odmówił. Nie przewidziałam w swoich wydatkach opłacania przewodnika.- "Chociaż mogłaby oddać w naturze"-pomyślałam. Nigdy nie byłam typem dziewczyny, która idzie z facetem do łóżka na pierwszej randce, czy tam po pierwszej kolacji, niezależnie od tego kim by był. Nie mówię, że nigdy o tym nie myślałam, czy nie miałam ochoty, ale takich rzeczy po prostu nie robię.
- No dobra, więc co chciałaś zobaczyć?
- No a co można zobaczyć w Paryżu. Łuk Trumfalny oczywiście.
- Mało oryginalne- Safin pokręcił nosem
- Może i nie oryginalne, ale trudno być w Paryżu i go nie wiedziec.
- No w sumie masz rację. Niech będzie Łuczek. Mam niesamowity plan na wieczór. Pójdziemy do niesamowitego kabaretu. Zresztą na pewno wiesz jakiego....
- Moulin Rouge?- zapytałam- Zabierzesz mnie do Moulin Rouge?
- No tak myśle, ale widze że nie odpowiada.- No to sobie teraz pewnie pomyślał, że jestem rozkapryszoną dziwczynką, bo faktycznie trochę wymyślam, ale nic na to nie poradze...Ale tym razem nie miał racji
- Nie no co ty, pewnie, że chce tam pójść.- "Tylko nie mam się w co ubrać" Pewnie na to były obliczone dzisiejsze zakupy.... Zawsze można wypozyczyć jakąś ładna kieckę. Taniej mi to wyjdzie... Muszę jeszcze zadzwonić do mamci żeby przesłała mi trochę kasy na konto.... Nie wiedziałam, że ta wycieczka będzie mnie tyle kosztować, ale co tam raz się żyje.
Kiedy byliśmy już przy Łuku Triumfalnym postanowiliśmy troszkę odpocząć.
-I jak się podoba Łuk ? - zagadał.
-Hm....na żywo nawet nawet. Musisz bardzo dobrze znać to miasto bo jak do tej pory nie zgubiliśmy się.
-Napewno wiesz że tu trochę mieszkam, więc powinienem znać te najważniejsze punkty w Paryżu. Jeszcze wiele miejsc nie widziałem. Wiesz? Nawet fajnie się z tobą rozmawia. - każdy mi to mówi....
-Chyba wiem. Marat, mam do ciebie pytanie.
-No, wal śmiało.
-Wczoraj powiedziałeś tak ogólnie że chcesz przedłużyć pobyt, ale dzisiaj możesz powiedzieć mniej ogólnie.
-A co? Chcesz wracać do Warszawy? - no jasne że nie!!
-Nie, to nie o to chodzi. To miała być tylko kolacja, a jak na razie to jestem na twoim utrzymaniu. Przecież hotel kosztuje, tak samo jak posiłki w takich restauracjach.
-Jeśli dają to bierz - jakbym miała przed sobą Kaśkę - mi to sprawia przyjemność. I nie musisz czuć się jak pasożyt - tu się zaśmiał - bo nie masz powodu żeby tak się czuć. To jest mój obowiązek. A co do przedłużenia pobytu to narazie nie roztrząsajmy tego tematu. Pogadamy o tym później.
Qrde, nie lubie jak mnie ktoś tak zbywa, no ale co miałam zrobić? W sumie mogłam wykrzyczeć mu na środku ulicy, że mi się nie podoba to ukrywanie planów, ale dałam sobie z tym spokój, w końcu jestem cywilizowanym (w miarę) człowiekiem w cywilizowanym (i to bardzo) miejscu.
- Wiesz, w każdej zorganizowanej wycieczce, jest jakiś czas wolny, ja też taki dostanę?- Zapytałam
- Czas wolny, tzn. beze mnie?- uśmiechnął się.
- No właśnie, tylko chciałam to jakoś delikatnie ująć.- Nie wiedziałam czy ma mi być teraz głupio czy coś innego...
- Aha, więc się już mną znudziłaś?- popatrzył na mnie z ukosa...
- Nie no, oczywiście, że się nie znudziłam, tylko widzisz kobiety tak już mają, że czasem chcą się trochę same poszwendać.
- Nie no, rozumiem. Nie ma sprawy. Mogę się ulotnić choćby teraz. Tylko może dam ci numer telefonu ... Jakbyś się miała zgubić, wiesz... Na wszelki wypadek.
- No dobrze, ale raczej się nie zgubię, a jeśli nawet to nie jestem w Paryżu sama...
- No właśnie, masz mnie od tego żebym cię od czasu do czasu znalazł, kiedy się zgubisz.- zaśmiał się
- No dobra.- Niesamowite mam prywatny numer Safina, ale jazda!
- To ja pozałatwiam swoje sprawy i spotkamy się tu, pod łukiem za...?- zwrócił na mnie pytające spojrzenie.
- No myślę, że dwie godziny powinny mi wystarczyć.
- Ok, no to miłej zabawy.- odszedł
Zostałam sama, pierwszy raz od przyjazdu do Paryża Marat mi nie towarzyszył, nie żeby mi go brakowało.... Było po prostu inaczej. "No to prosto do wypożyczalni ładnych kiecek"- pomyślałam. Na szczęście miałam ze sobą podręczny przewodnik po Paryżu, w którym bez problemu znalazłam takie punkty i wyruszyłam na poszukiwanie sukienki marzeń, na którą byłoby mnie stać, nawet jeśli miałaby być moja tylko przez jedną dobę....
Nie ukrywam że byłam trochu wystraszoną taką wycieczką bez Marata. Kiedy doszłam do nieszczęsnej wypożyczalni nareszcie odetchnęłam z ulgą. Wypożyczyłam świetną kieckę ... Po dwóch godzinach znowu znalazłam się koło Łuku ... Sukienka była w torbie więc wątpię żeby Marat się skapnął.
-Widzę że niepotrzebnie się o ciebie martwiłem. Co, nowy ciuch ?? - po co się zapytał !!??
-No, raczej tak. Marat, zbliża się 18 więc trzeba by było się szykować... o której idziemy do Moulin Rouge ?
-Na 20. Chodź, odprowadzę cię do hotelu.
Odprowadził mnie do hotelu.
- to na razie, przyjadę po Ciebie za półtorej godziny, mam nadzieję, że wystarczy Ci tyle czasu na przygotowanie się - powiedział Marat z lekkim uśmieszkiem
- Postaram się sprężyć - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się jak najładniej potrafiłam.
- do zobaczenia za półtorej godzinki - wspięłam się na palce i pocałowałam Marata w policzek. Uśmiechnął się i wyszedł.
Czym prędzej pobiegłam na górę, liczyłam się każda minuta. Półtorej godzinki na przygotowanie się, "obym zdążyła ze wszystkim" myślałam. Gdy weszłam do pokoju na zauważyłam, że na stole leży wielkie, ale płaskie pudło z kokardką. Zaciekawiona podeszłam, obejrzałam ze wszystkich stron, gdy nagle zauważyłam bilecik. Otworzyłam go i zobaczyłam napis "W Moulin Rouge będziesz najpiękniejsza. Ta suknia tylko dopełni Twojego blasku... Nie odmawiaj mi teraz i włóż ją. Marat"
Aż usiadłam z wrażenia. To ta sama, którą mierzyłam dziś przed południem. O Boże dostałam najpiękniejszą suknię od najseksowniejszego faceta pod słońcem.... rozmarzyłam się. Nie pozostaje mi nic jak tylko ją włożyć. W takim razie, będę musiała oddać tą, którą wypożyczyłam.
Teraz już nawet wiem co Marat robił kiedy ja byłam w wypożyczalni. On jest kochany ! Nie mogę uwierzyć że coś takiego w moim życiu się wydarzyło ... Zojka...do roboty - trzeba się szykować.
Jak zwykle Marat był punktualny. Półtorej godziny minęło a on już czekał na mnie na dole. Gdy tylko zeszłam na dół zagadałam :
-Marat, dziękuje ci ... - dałam mu znowu buziaka w policzek.
-Zoju ! Czemu tylko w policzek ?- dopisywało mu jak zwykle poczucie humoru.
-Hehehe...Zaraz się okaże że podarowałeś mi tą sukienkę, aby dostać ode mnie buziaka - powiedziałam uśmiechając się do niego.
- Każdy facet na moim miejscu zrobiłby to samo, żeby dostać całusa od takiej pięknej dziewczyny - odpowiedział poważnie.
Nie wiedziałam czy kpi, ale nic na to nie wskazywało. Nagle poczułam jak mimowolnie się czerwienię "O matko Safin powiedział, że jestem piękna i że chce ode mnie całusa!!!", myślałam że zemdleję. Gdyby powiedział mi to któryś z chłopaków z mojego otoczenia, pewnie nie zrobiłoby to na mnie większego wrażenia, ale przede mną nie stał jakiś tam koleś tylko Marat Safin. Dobrze, że ktoś otworzył drzwi, bo na bank bym się osunęła na ziemię. objął mnie i wszyliśmy, wsiedliśmy do limuzyny i pojechaliśmy do Moulin Rouge.
Przez całą drogę mnie obejmował, a ja nie wiedziałam jak mam się zachować, starałam się rozluźnić, ale jakoś mi to nie wychodziło. Marat to zauwazył, bo spytał - Co Ci jest? dobrze się czujesz?? - Nic mi nie jest - stać mnie było tylko na tyle. W myślach miałam ułożoną całą wypowiedź, ale gdy przyszło co do czego, to zdołałam powiedzieć tylko taki banał "nic mi nie jest!!" , "rany, na pewno zauważył, że to nie prawda" myśłałam "co powinnam zrobić??". Kaśka na pewno by wiedziała, zapewne poszłaby na żywioł, a dopiero potem martwiłaby się konsekwencjami. Może i ja powinnam tak zrobić, a co tam!! raz się żyje, potem będę się martwić. Jak wymysliłam tak zrobiłam, dałam się ponieść emocjom i przysunęłam się do Marata, zauwazył to i objął mnie mocniej...
Nagle zapragnęłam byc z nim bardzo, ale to bardzo blisko. Myśl ta jednocześnie mnie przeraziła, ale i podnieciła. Po niej przyszły kolejne, "ciekawe jaki Marat jest w łóżku...?"
- znowu odpłynęłaś? - Marat wyrwał mnie z zamyślenia - tak -odpowiedziałam - o czym myślisz? - o Tobie.. - naprawdę? A o czym dokładniej?
-Eh...Marat, nieważne - nie powinien być wścibski..
-Masz pełne prawo do milczenia - lekko się uśmiechnął, a ja nadal próbowałam się rozluźnić. Nie wiem czy to tylko mi się wydawało, ale strasznie długo jechaliśmy.
Nagle samochód się zatrzymał. Drzwi sie otworzyły, Marat wysiadł, pomógł wysiąść mi i weszliśmy do Kabaretu (cholera nie wiem jak to napisać, tak i tak brzmi głupio). I nagle dostałam olśnienia, "co ja się będę przejmować, jestem w najpiękniejszym miejscu na ziemii, z boskim facetem u boku, nad czym się tu zastanawiać" pomyślałam... Zajęliśmy miejsce na balkonie. "Trochę snobistycznie"- pomyślałam, ale właściwie nie bardzo się tym przejęłam. Po pierwsze nikt w Paryżu mnie nie zna (a za snoba za Chiny kapitalistyczne uchodzić nie chciałam), a po drugie, suma sumarum, snobizm może być też pozytywnym zjawiskiem. Na balkonie, jak to na balkonie pełny serwis: szampan, ciastka, czekoladki, a kiedy przyszliśmy kelner doniósł jeszcze lody.
- Nie martw się, nie owocowe- Uśmiechnął się Marat. Jakoś nagle straciłam humor. "Super, jedyne słowa na jakie go stać w takim miejscu, to nie martw się nie owocowe."- pomyślałam rozdrażniona. Tylko co mnie rozdrażniło? Może fakt, że miałam ochotę być bliżej z Safinem niż do tej pory, a moje zasady moralne mi na to nie pozwalały. Bałam się wyrzutów sumienia. "Nie będę teraz o tym myśleć. Zobaczę jak rozwinie się sytuacja. Zacznę się martwic, kiedy faktycznie będzie o co."
- O zapamiętałeś jakie lubię- odpowiedziałam uśmiechem, nie pozwolę głupio zepsuć sobie wieczoru. Mam zamiar się nim cieszyć.
- Raczej jakich nie lubisz- zaśmiał się
- No w sumie masz rację.
Kelner otworzył szampana i podał nam na tacy razem z napełnionymi już kieliszkami, po czym Marat podał mi jeden. Na scenę wszedł juz konferansjer, więc z niecierpliwością czekałam na rozpoczęcie występu. Wprowadzenie, które zrobił ów człowiek było oczywiście po francusku, więc nie bardzo wiedziałam o co chodzi.
- O czym on mówi?- zapytałam Marata
- Nie mam pojęcia. Ja francuskiego ni w ząb nie znam.
- Mieszkasz w Paryżu i nie znasz francuskiego?
- Nie mieszkam, mam tu tylko mieszkanie, jedno z kilku jakie posiadam. Nie jestem w stanie nauczyć się wszystkich języków chociaż było by to przydatne. Rosyjski, angielski i hiszpański mi wystarczą, czuję się usatysfakcjonowany.- znowu uśmiech
- No w sumie masz rację. Skoro bywasz tu tylko od czasu do czasu nie ma sensu się uczyć Żabojadzkiej mowy.- Marat zaczął się śmiać.- Z czego się śmiejesz?- Qrde czy ja znowu coś źle powiedziałam?
- Jakiej mowy?- o mało się nie zakrztusił
- Żabojadzkiej. W Polsce na Francuzów mówimy żaboajdy, z racji zjadanych przez nich żabek.
- Macie jeszcze jakieś takie fajne nazwy?
- No są jeszcze Makaroniarze.
- To pewnie tyczy się Włochów?
- No oczywiście.
- A na Rosjan jak mówicie?- zwrócił się do mnie z pytającym wyrazem oczu.
- No jest parę określeń, ale lepiej żebyś ich nie znał. - Odpowiedziałam. Miałam mu powiedzieć o "Ruskach", "Czerwonych", czy czym tam jeszcze?
- Ooo, a to dlaczego?
- No bo nie są one związane z jedzeniem i nie są zbyt chwalebne.- W tym momencie rozsunęła się kurtyna i pokazało się jakieś 12 czy 15 dość niekompletnie ubranych pań w piórach, gorsetach i tzw. kabaretkach. Prawdę mówiąc wyciągnęły mnie z opresji.
- Eee tam powiedz.- Marat był nieugięty.
- Oglądaj przedstawienie.- powiedziałam zdecydowanie i o dziwo posłuchał mnie.
Spektakl trwał ponad 2 godziny. Zjedliśmy w tym czasie przygotowane dla nas smakołyki, dodatkową porcję lodów i opróżniliśmy butelkę szampana. Zastanawiałam się czy takim prawdziwym francuskim szampanem łatwiej się wstawić niż polską czy ruską podróbą. Prawdę mówią nie wyczułam różnicy. Wypiliśmy raptem po 3 lampki i trudno coś takiego odczuć, więc stwierdzam wszem i wobec, że na głowę działa tak samo, tzn. słabo. Jeśli chodzi o smak, to faktycznie był przepyszny. Chętnie wypiłabym jeszcze, zwłaszcza, że kelner proponował otwarcie kolejnej butelki, ale nie chciałam stracić kontroli nad własnym myślami i postępowaniem.
Zdarzyło się coś jeszcze, co warte jest odnotowania. Siedząc na balkonie miałam bardzo dobry widok na salę. Kiedy znudził mnie widok półnagich babek zaczęłam się rozglądać po ludziach siedzących pod nami. I kogo tam zobaczyłam? Daria, Dasha, czy jak tam na nią mówią. Oficjalnie obecna dziewczyna Safina. Uderzyła mnie myśl, że ja właściwie nie wiem czy oni są razem czy nie... "Może wcale nie zerwali?"- pomyślałam. Takie wrażenie odniosłam po tym jak zapytałam o to Marata. "Może są tu razem, a Dasha o wszystkim wie? Tzn. o mnie i całym konkursie."- Nie wiedziałam co mam o tym myśleć. "Albo może nie wie, a Marat działa na dwa fronty..."- znowu mętlik. Qrde jakie życie jest skomplikowane....
Zauważyłam że Marat też jakoś nie za bardzo jest zainteresowany przedstawieniem więc postanowiłam kolejny raz spytać się o Darię.
-Marat, proszę powiedz mi jak to jest z Darią ? - byłam przekonana że mi odpowie chociaż gdy usłyszał pytanie udał niebywale zaciekawionego tym co się dzieje na scenie. - Marat, słyszysz mnie ?
-A jak myślisz ? I tak właściwie co cię naszło żeby pytać mnie o to w tym miejscu ? - odpowiedział z pełną powagą.
-Wiesz czemu pytam o to właśnie tutaj !!?? - krzyknęłam cicho - Zobacz kto siedzi na dole !!
-Dasha !!?? Ciekawe co ona tutaj robi - powiedział sam do siebie.
-Też jestem tego ciekawa. To jak jest z waszym związkiem !? - Marat długo nie odpowiadał, a przedstawienie dobiegło końca, patrzał z niedowierzaniem jak Daria wychodzi z jakimś przystojnym facetem. - Marat !!! Odpowiedz !!!
- Daj mi spokój!! - warknął
Przestałam się odzywać, normalnie mnie zatkało. nie wiele myśląc wstałam i wyszłam. Nie pozwolę aby jakikolwiek facet, nieważne czy to Marat Safin czy inny, tak na mnie naskakiwał, a przecież ja nic nie zrobiłam... ”To było zwykłe pytania, nie musiał tak na mnie warczeć” - myślałam idąc w stronę hotelu. Coś nie cos się orientowałam gdzie jestem- "W razie czego zapytam się kogoś" myślałam "trochę po angielsku, trochę na migi" będzie dobrze przekonywałam samą siebie. Teraz dopiero zauważyłam jaki Paryż jest piękny nocą, szłam i podziwiałam, gdy nagle podjechał samochód, drzwi się otworzyły, wysiadł Marat i stanął przede mną.
- Wsiadaj - powiedział, ale wyglądała tak jakby było mu to obojętne
- Nie - odpowiedziałam
- Wsiadaj - zdawało się, że mówi to jakaś maszyna a nie żywy człowiek,
- Już Ci powiedziałam, że nie wsiądę, zachciało mi się spaceru, więc jedź, ja trafie do hotelu, sama
- Nie to nie! - wsiadł do samochodu i pojechał, a mnie znowu zatkało. skoro tak stawia sprawę to okay, jego ból nie mój.....
Cała się nakręciłam złość we mnie kipiała. "Jak on mógł mnie tak potraktować?!" –myślałam - "Warczeć to On sobie może na koleżankę, albo na Daszę!! ale nie na mnie!!!." Zła szłam do hotelu, na dodatek przed wejściem złamał mi się obcas!! Wściekła z powodu Marata i tego nieszczęsnego obcasa weszłam do pokoju i ze złością wszystko z siebie zdjęłam. doszłam do wniosku, że nic tu po mnie. Zadzwoniłam do recepcji, zamówiłam taksówkę na lotnisko, "Ale zaraz.."- pomyślałam- "Jak ja wrócę do domu?? Przecież nie ma biletu!!!" wyjęłam ten na którym przyleciałam, obejrzałam go i okazało się, że jest on ważny i mogę na nim wrócić do domu "uff" aż usiadłam, kamień spadł mi z serca.
Niewiele myśląc zaczęłam się pakować, po 30 minutach byłam gotowa, to niesamowite, jak złość działa na kobiety. Została jeszcze ta nieszczęsna sukienka od Marata. Dość długo zastanawiałam się co z nią zrobić... w końcu postanowiłam, złożyłam ją i zapakowałam do pudełka. Postanowiłam jednak, że napiszę wiadomość i razem z sukienką zostawię ją w recepcji, aby oddali ją Maratowi. usiadłam i napisałam, gdy nagle zadzwonił telefon. podniosłam słuchawkę i usłyszałam:
- Taksówka już czeka
– Tak, tak zaraz zejdę - odpowiedziałam. wzięłam ze sobą wszystko co moje i nie moje, ogarnęłam wzrokiem cały pokój sprawdzając czy nic nie zostało, wyszłam i zamknęłam pokój.
W recepcji oddałam klucz, recepcjonistka patrzyła się na pudełko, w którym była sukienka i zapytała
- Czy cos jeszcze możemy dla Pani zrobić?
- Tak, czy mogłaby pani oddać to, tu podałam pudełko, Maratowi Safinowi?
- Tak, oczywiście, czy przekazać też jakąś wiadomość?
- Jest przyczepiona do pudełka, dziękuję
- Dziękuję, dowidzenia, zapraszamy ponownie
- Dowidzenia - odpowiedziałam i wyszłam. Wsiadłam do taksówki, która zawiozła mnie na lotnisko.
Odprawa bagażu przebiegła sprawnie i juz po chwili siedziałam na pokładzie samolotu, który wiózł mnie do domu...
karolka
PostWysłany: Nie 23:23, 07 Wrz 2008    Temat postu:

ach wy zboczuchy jedne Wink
martinatorres
PostWysłany: Nie 13:13, 07 Wrz 2008    Temat postu:

No własnie...
Ciekawe czy zakończy się wszystko śniadankiem do łóżka?... Twisted Evil
karolka
PostWysłany: Nie 5:25, 07 Wrz 2008    Temat postu:

tego dowiesz się dopiero jutro. Wink

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.